Czas spojrzeć prawdzie w oczy: na blogu nie ma tekstów obnażających moją kochliwą kosmetyczną naturę. Sama z przyjemnością czytam i oglądam Wasze zestawienia ulubionych kosmetyków, a potem otwieram plik kosmetyki.xls i skrupulatnie zapisuję, na co w przyszłości puścić kasę. Pomyślałam, że może choć raz zrewanżuję się tym samym. Więcej razów nie obiecuję, bo moje obiecanki często można wsadzić sobie w... kolano.
Tegoroczne lato było dla mnie czasem eksperymentów*: testowałam nowe produkty pielęgnacyjne, wygrzebywałam z szafek zapomniane kolorowe kosmetyki, no i oczywiście... kupowałam kolejne. Bez zakupów nie ma zabawy, a gospodarka sama się nie napędzi (i całe szczęście!). Na to skromne zestawienie składają się więc kosmetyki, które z różnych względów odkryłam dopiero w te wakacje, mimo że połowa z nich mieszka ze mną od dłuższego czasu. Jak to się stało? Wiadomo: jakoś. Postaram się trochę Wam o tym opowiedzieć.
Po pierwsze: wielbiony przeze mnie żel do brwi Benefit Gimme Brow otrzymał nie tylko nową, smucącą me oczy oprawę graficzną, lecz także nowy odcień 03. Jest to jedna z lepszych wiadomości tego roku, bo trójka wygląda, jakby miała być idealna dla każdej brwi świata. Oczywiście to niemożliwe, ale kolor jest wyjątkowo udany – ciemniejszy od 01 Light, jaśniejszy od 05 Deep, odpowiednio chłodny i wyraźny. Pokażę Wam go niedługo, bo zdjęcia już mam, więc dobra moja. Jako trzeciego spodziewałam się szaraka, a tu jednak znowu brąz. Poza tym formuła żelu z mikrowłóknami nie wygląda na zmienioną – i bardzo dobrze, bo kto śmie zmieniać składy ideałom, ten trąba. Żel jest idealny do ekspresowego, porannego ogarniania niezapuszczonych brwi. Przyciemnia spłowiałe blond włoski, czasem nawet zaceruje jakąś dziurę. Da się ładnie wyprowadzić od wewnątrz, tak żeby człowiek nie wyglądał, jakby narysowano go olejną pastelą. Świetny, trwały produkt.
Ten uroczy, ciemnofioletowy kwadracik to naturalny korektor Reviving od Pixie Cosmetics w odcieniu Vanilla Cream, który obecnie występuje w nowej szacie graficznej. Tu szata jest stara, bo ta sztuka leżała w szufladzie miesiącami. Myślałam, że kremowe korektory, które aplikuje się palcem, nadają się tylko do szpachlowania pryszczy i innych nieudanych dzieł skórnych, a że na co dzień szczęśliwie nie mam czego szpachlować, to nawet nie spoglądałam w stronę Pixie (skąd on więc u mnie? ano z pierwszego i przedostatniego JoyBoxa, zamówionego dawno temu). Pewnie dalej by sobie leżał nieużywany, gdyby nie fala zachwytów nad Pixie, jaka przelała się przez blogosferę. Wykopałam mój korektor, zajrzałam na tył opakowania i opadła mi kopara: kremowy, dobrze napigmentowany produkt producent przeznaczył... pod oczy! Okazało się, że wszystko działa świetnie: formuła jest jednocześnie kryjąca, lekko tłusta i nie za ciężka (baza to olej rycynowy) – pozwala pięknie zakryć cienie, a przy tym nie podkreśla zmarszczek. Komfortowo się aplikuje (ale tylko palcem!) i równie komfortowo nosi. Powoli znika z maciupkiego opakowania. Odcień Vanilla jest jasny i żółtawy – dla mojej skóry przez większość roku idealny.
MAC – kredka do oczu w odcieniu Smolder jest po prostu czarna. Dobrze czarna, dobrze napigmentowana i miękka (ale nie za miękka). Na pewno wadą jest fakt, że mieszka w drewienku i trzeba ją temperować, a mnie straszliwie zniechęcają te praktyki, bo to zupełnie jakby ostrzyć kostkę masła – temperówka jest potem tłusta, nieprzyjemnie się to czyści. To nie jest rozwiązanie na miarę XXI wieku, proszę państwa. Kredka MAC-a jest za to zupełnie przystająca do epoki. Ma dobrą trwałość, dobrze się rozciera, chociaż myślę, że na górnej linii rzęs może czasem namieszać, szczególnie przy nieodpowiednio zagruntowanej, opadającej powiece. Ja oczywiście najchętniej ładuję ją na linię wodną i/lub rozcieram na dolnej linii rzęs – tutaj spisuje się bez zarzutu. Nie jest to na pewno najlepsza czarna kredka, jakiej w życiu używałam, ale nie podrażnia oczu i nie mam jej nic wielkiego do zarzucenia, dlatego z przyjemnością używam dalej, a trąbkę z jadem muszę skierować w stronę jakiegoś innego kosmetyku. Mało ciekawa jest tylko cena – dobrej jakości (wykręcaną!) czarną kredkę możemy znaleźć dużo taniej w szafach innych firm. Ja moją dostałam, więc to typowy darowany koń, któremu ceny wypominać nie wypada.
Tu dochodzimy do małego zonka, bo na zdjęciu powinien znaleźć się duet, a nie stało się tak wyłącznie przez to, żem gapa niedopatrzona. Mikropędzel marki Kozłowski EB502 Eyelash Brush nie zaistniałby w tym zestawieniu, gdyby nie towarzystwo czarnego cienia z Inglota. Czarny, matowy cień 63 AMC z kolekcji Freedom System możecie sobie na szczęście wyobrazić stosunkowo łatwo, dlatego szejm on mi i przejdźmy dalej. Pewnego, letniego dnia zapragnęłam zagęścić górną linię rzęs czymś innym niż eyeliner we flamastrze Pierre Rene, którego używałam od wiosny. Przyczyna była prosta: dziwnie powyginanym flamastrem łatwo robię kuku mojemu makijażowi, a flamastry nie wybaczają błędów. Przynajmniej ten nie ma tego w zwyczaju. Malowałam się akurat paletą Inglota, więc postanowiłam wyrysować kreskę czarnym cieniem – potrzebowałam tylko odpowiedniego pędzla. Wygrzebałam coś absolutnie zaskakującego: wykonany z naturalnego włosia, tyci pędzelek, którego nigdy nie używałam, bo skrył się tak sprytnie, że ani razu go nie odnalazłam i nie wytypowałam do jakiejkolwiek pracy (a kupił mi go mąż ponad trzy lata temu wraz z moim pierwszym, porządnym pędzlowym zestawem!). Długość włosia to zaledwie 4 mm, a szerokość – 3 mm. Jak się okazało chwilę później: ideał do zagęszczania. Bez żadnego problemu narysowałam czarną, równą kreskę wzdłuż linii rzęs i ta właśnie kreska w postaci prawie niezmienionej dotrwała do wieczora. To było szokujące! Tak oto przypadkiem wynalazłam idealną metodę produkowania tego, co zazwyczaj produkuje mi się ciężko, a pomogli mi w tym dwaj starzy kumple. Dzięki, chłopaki!
Last but not least: matowe pomadki w płynie od Milani z serii Amore Matte. Kolory, które wybrałam na podstawie niejednoznacznych swatchy z internetu (ja, jasna blondynka, a prezentujące niewiasty – kruczoczarne), okazały się cudowne. Wszystkie. Do dziś nie mam pojęcia, jak mi się to udało. Na pewno będzie oddzielny post na ich temat wraz z prezentacją na ustach jasnej blondynki. Może ludzkość na tym skorzysta. Nie mam dużego doświadczenia z zastygającymi matami, ale mogę porównać Milani do pomadki w płynie Max Factor Lipfinity (ta sprzedawana w duecie z natłuszczającym, nabłyszczającym sztyftem) i według mnie te z Milani są podobne. Zastygają na beton, zjadają się od wewnątrz, ale trwałość mają bardzo dobrą. Nie są idealne (mam problem z dokładaniem koloru w ciągu dnia – więcej niebawem w recenzji), ale od momentu zakupu, czyli od końca sierpnia, królowały na moich ustach. Koniecznie muszę sprawdzić tańsze odpowiedniki z Golden Rose – na razie Milani rządzą.
*aż mi łezka wyciekła z lewego oka na ten czas przeszły.
/cena: 125 zł/
Ten uroczy, ciemnofioletowy kwadracik to naturalny korektor Reviving od Pixie Cosmetics w odcieniu Vanilla Cream, który obecnie występuje w nowej szacie graficznej. Tu szata jest stara, bo ta sztuka leżała w szufladzie miesiącami. Myślałam, że kremowe korektory, które aplikuje się palcem, nadają się tylko do szpachlowania pryszczy i innych nieudanych dzieł skórnych, a że na co dzień szczęśliwie nie mam czego szpachlować, to nawet nie spoglądałam w stronę Pixie (skąd on więc u mnie? ano z pierwszego i przedostatniego JoyBoxa, zamówionego dawno temu). Pewnie dalej by sobie leżał nieużywany, gdyby nie fala zachwytów nad Pixie, jaka przelała się przez blogosferę. Wykopałam mój korektor, zajrzałam na tył opakowania i opadła mi kopara: kremowy, dobrze napigmentowany produkt producent przeznaczył... pod oczy! Okazało się, że wszystko działa świetnie: formuła jest jednocześnie kryjąca, lekko tłusta i nie za ciężka (baza to olej rycynowy) – pozwala pięknie zakryć cienie, a przy tym nie podkreśla zmarszczek. Komfortowo się aplikuje (ale tylko palcem!) i równie komfortowo nosi. Powoli znika z maciupkiego opakowania. Odcień Vanilla jest jasny i żółtawy – dla mojej skóry przez większość roku idealny.
/cena: 48 zł/
MAC – kredka do oczu w odcieniu Smolder jest po prostu czarna. Dobrze czarna, dobrze napigmentowana i miękka (ale nie za miękka). Na pewno wadą jest fakt, że mieszka w drewienku i trzeba ją temperować, a mnie straszliwie zniechęcają te praktyki, bo to zupełnie jakby ostrzyć kostkę masła – temperówka jest potem tłusta, nieprzyjemnie się to czyści. To nie jest rozwiązanie na miarę XXI wieku, proszę państwa. Kredka MAC-a jest za to zupełnie przystająca do epoki. Ma dobrą trwałość, dobrze się rozciera, chociaż myślę, że na górnej linii rzęs może czasem namieszać, szczególnie przy nieodpowiednio zagruntowanej, opadającej powiece. Ja oczywiście najchętniej ładuję ją na linię wodną i/lub rozcieram na dolnej linii rzęs – tutaj spisuje się bez zarzutu. Nie jest to na pewno najlepsza czarna kredka, jakiej w życiu używałam, ale nie podrażnia oczu i nie mam jej nic wielkiego do zarzucenia, dlatego z przyjemnością używam dalej, a trąbkę z jadem muszę skierować w stronę jakiegoś innego kosmetyku. Mało ciekawa jest tylko cena – dobrej jakości (wykręcaną!) czarną kredkę możemy znaleźć dużo taniej w szafach innych firm. Ja moją dostałam, więc to typowy darowany koń, któremu ceny wypominać nie wypada.
/cena: 75 zł/
Tu dochodzimy do małego zonka, bo na zdjęciu powinien znaleźć się duet, a nie stało się tak wyłącznie przez to, żem gapa niedopatrzona. Mikropędzel marki Kozłowski EB502 Eyelash Brush nie zaistniałby w tym zestawieniu, gdyby nie towarzystwo czarnego cienia z Inglota. Czarny, matowy cień 63 AMC z kolekcji Freedom System możecie sobie na szczęście wyobrazić stosunkowo łatwo, dlatego szejm on mi i przejdźmy dalej. Pewnego, letniego dnia zapragnęłam zagęścić górną linię rzęs czymś innym niż eyeliner we flamastrze Pierre Rene, którego używałam od wiosny. Przyczyna była prosta: dziwnie powyginanym flamastrem łatwo robię kuku mojemu makijażowi, a flamastry nie wybaczają błędów. Przynajmniej ten nie ma tego w zwyczaju. Malowałam się akurat paletą Inglota, więc postanowiłam wyrysować kreskę czarnym cieniem – potrzebowałam tylko odpowiedniego pędzla. Wygrzebałam coś absolutnie zaskakującego: wykonany z naturalnego włosia, tyci pędzelek, którego nigdy nie używałam, bo skrył się tak sprytnie, że ani razu go nie odnalazłam i nie wytypowałam do jakiejkolwiek pracy (a kupił mi go mąż ponad trzy lata temu wraz z moim pierwszym, porządnym pędzlowym zestawem!). Długość włosia to zaledwie 4 mm, a szerokość – 3 mm. Jak się okazało chwilę później: ideał do zagęszczania. Bez żadnego problemu narysowałam czarną, równą kreskę wzdłuż linii rzęs i ta właśnie kreska w postaci prawie niezmienionej dotrwała do wieczora. To było szokujące! Tak oto przypadkiem wynalazłam idealną metodę produkowania tego, co zazwyczaj produkuje mi się ciężko, a pomogli mi w tym dwaj starzy kumple. Dzięki, chłopaki!
/cena pędzla: 10 zł, cena cienia: 15 zł/
![]() |
Pomadki Milani od lewej: 25 Allure, 24 Cherish, 12 Loved, 10 Adorable. Mhm, zdjęcie wstawiłam do góry nogami. |
Last but not least: matowe pomadki w płynie od Milani z serii Amore Matte. Kolory, które wybrałam na podstawie niejednoznacznych swatchy z internetu (ja, jasna blondynka, a prezentujące niewiasty – kruczoczarne), okazały się cudowne. Wszystkie. Do dziś nie mam pojęcia, jak mi się to udało. Na pewno będzie oddzielny post na ich temat wraz z prezentacją na ustach jasnej blondynki. Może ludzkość na tym skorzysta. Nie mam dużego doświadczenia z zastygającymi matami, ale mogę porównać Milani do pomadki w płynie Max Factor Lipfinity (ta sprzedawana w duecie z natłuszczającym, nabłyszczającym sztyftem) i według mnie te z Milani są podobne. Zastygają na beton, zjadają się od wewnątrz, ale trwałość mają bardzo dobrą. Nie są idealne (mam problem z dokładaniem koloru w ciągu dnia – więcej niebawem w recenzji), ale od momentu zakupu, czyli od końca sierpnia, królowały na moich ustach. Koniecznie muszę sprawdzić tańsze odpowiedniki z Golden Rose – na razie Milani rządzą.
/cena: 49,90 zł/
*aż mi łezka wyciekła z lewego oka na ten czas przeszły.
czekam na wpis o Milani, bo kocham matowe pomadki :) sama się proszę o kuszenie ;) ta, którą miałaś na sobie w ów pamiętny czwartek, była czarująca (już wiemy, że lubię takie kolory, skoro od razu wytypowałam odpowiednik :P) :)
OdpowiedzUsuńnie jest łatwo zrobić taki wpis, bo jednego dnia się nie da – tak się trzymają skubane i jeszcze zostawiają cień koloru przy próbie zbyt wczesnego demakijażu :). ale będzie na pewno!
UsuńPiękne są te pomadki Milani, ajajajajj <3
OdpowiedzUsuńpewnie bym wzięła jeszcze więcej, gdyby nie fakt, że jedna sztuka kosztuje 50 zł :)
UsuńNo ten pierwszy do brewek mnie zainteresował i opakowanie bajeranckie:)
OdpowiedzUsuńeee, poprzednie było lepsze, te sreberka mnie nie przekonują :(
UsuńCzekam też na ten żel z Benefitu, zobaczymy czy mi się spodoba :)
OdpowiedzUsuńbardzo porządny kosmetyk, mam nadzieję, że będziesz zadowolona!
UsuńAch, taki pędzelek to skarb! Trafił mi się taki w jednym z kompletów z ebaya. To maleństwo jest genialne - też służy mi do wcierania cienia lub kredki między rzęsy, jest też świetny do brwi. Nie wiem, jak mogłam się męczyć standardowymi skośnymi pędzlami! Dobrze wiedzieć, że Kozłowski produkuje swoją wersję - chętnie zamienię na nią swojego "chińczyka".
OdpowiedzUsuńTeż zamierzam wypróbować mojego maluszka do brwi, chociaż nie wiem, czy nie okaże się za miękki. W każdym razie z czystym sumieniem polecam!
UsuńPomadki wygladają bardzo ekskluzywnie.
OdpowiedzUsuńa do tego ładnie pachną i usta w takich kolorach wyglądają bardzo elegancko, więc jest coś w tym, co mówisz :)
UsuńWłaśnie mi przypomniałaś, że Smolder miałam na liście :-)
OdpowiedzUsuńW sumie to drogi ten Smolder, ale jeśli masz ochotę na MAC-a, jestem ostatnio do tego, żeby Cie odwodzić od zakupów!
UsuńEj, przyjeżdżam jutro i kradnę Milani!
OdpowiedzUsuńWszystkie kolory wyglądają wspaniale!
Chcę jakąś matową szminkę w płynie.
Jak żyć?
Dorzuciłabym Ci do Bahamy Mamy (którą nadam po weekendzie), ale... no jakoś nie mogę się z nimi rozstać!
Usuńhaha, dziękuję :*
Usuńmyślę, że to już najwyższy czas, żebym zainwestowała w jakiś płynny mat :)
Mam na oku te z The Balm, bo recenzje na jutubach są obiecujące, a i kolory superowe. Zobaczymy :D
Pięknie są te pomadki! Dajjj! :D
OdpowiedzUsuńDam recenzję i swatche już niebawem :D
UsuńMam pomadke MIlani w odcieniu Babe i jest świetna!
OdpowiedzUsuńJa miałam ochotę kupić 3/4 odcieni, ale 50 zł za sztukę ostudziło nieco mój zapał :)
UsuńPomadki są oszałamiające. Drugi i czwarty kolor (od lewej) skradły moje serce :)
OdpowiedzUsuńOne dużo lepiej wypadają na ustach niż na swatchu!
UsuńJa zdobyłam dzieki kuzynce gimme brow miniaturkę z gazeta ale kurczę póki co Essence z nim wygrywa zobaczymy co dalej
OdpowiedzUsuńA który masz odcień?
Usuńz benefitu mam nr 1 a essence mam oba odcienie
UsuńPomadki Milani mają obłędne kolory ;)
OdpowiedzUsuńI na ustach prezentują się dużo lepiej niż na ręce :)
UsuńNo w końcu coś pozytywnego na Twoim blogasku!:))) Bo ostatnio miałam poczucie, że w Twoim życiu kosmetycznym same porażki;)))
OdpowiedzUsuńPomadki piękne kolory mają:)
Hmmm, tak, to prawda. To była przerwa na pozytywne treści, a teraz... znowu wracamy do narzekania :D
UsuńPomadki Milani wyglądają obłędnie!
OdpowiedzUsuńNa ustach też! Tylko te mocniejsze kolory wymagają uwagi, bo najpierw usypiają czujność niesamowitą trwałością, a potem jak się zagapisz, to nagle masz nieestetyczne plamy ;)
UsuńPomadki Milani bardzo mnie zainteresowały, kolory mają boskie :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Niedługo pokażę je na ustach i napiszę o nich coś więcej :)
Usuńładne odcienie pomadek, niestety nic nie znam z tych kosmetyków ;)
OdpowiedzUsuńFaktycznie nie są to zbyt popularne produkty.
UsuńLoved z Milani od dłuższego czasu mam na swojej liście. Uwielbiam matowe szminki :)
OdpowiedzUsuńJa kiedyś nie znosiłam, ale od kiedy odkryłam coś, czym da się zabetonować usta na wiele godzin, zmieniłam zdanie :D
UsuńPomadki super, podobnie ten produkt do brwi Benefit:)
OdpowiedzUsuńWszystko bardzo gorąco polecam :)
UsuńPomadki mają piękne kolory :)
OdpowiedzUsuńTo prawda, na ustach prezentują się jeszcze lepiej!
Usuńpokazuj koniecznie te pomadki Milani ♥
OdpowiedzUsuńjuż niedługo!
UsuńI ja też czekam na post o płynnych matowych pomadkach z Milani:).
OdpowiedzUsuń