Już dawno miałam Wam pokazać kolorówkę Topshopu w akcji, ale ciągle było coś ważniejszego. Mam nadzieję, że pomogę w ewentualnym wyleczeniu chciejstw u tych z Was, które czują się pokrzywdzone brakiem dostępu do brytyjskiej marki. Przysięgam, jeśli chodzi o kosmetyki, nie macie czego żałować.
Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam w sklepie Topshop szafę z kolorówką, aż zapiszczałam z zachwytu. Wiadomo: w głębi duszy, ale pisk się odbył, więc zaliczone. Byłam wtedy na zakupach ubraniowych (których nie lubię) i zupełnie nie pamiętałam, że Topshop oferuje również to, co mnie kręci i relaksuje. Buszowanie w szafie z kolorówką stało się więc miłym przystankiem na trasie męczącego tournée po sklepach i przymierzalniach (mierzenie spodni – coooo za kooooszmaaaar!)
Nie wiem, jak bardzo zmieniła się szafa z kosmetykami Topshop (moje zakupy odbyły się ponad półtora roku temu), ale coś mi mówi, że jakość z UK made in China pozostała bez zmian. I właśnie o jakości chcę Wam dzisiaj opowiedzieć, bo to ona sprawiła, że ostatecznie wyleczyłam się z tematu kolorówki ze sklepu z ciuchami. Normalnie uznałabym, że szukanie kosmetyków pośród ton ubrań musi być skazane na niepowodzenie, ale H&M co najmniej dwa razy pokazał mi, że można i że się da.
Już podczas wstępnych oględzin zauważyłam, że prawie cała topshopowa kolekcja jest nafaszerowana drobinkami. Wszystko, co brałam do ręki, miało albo perłowe wykończenie, albo po prostu brokat. Nawet na imprezę pomalowałabym się mniej błyszcząco (nie żebym na jakieś chodziła...), a tu producent właściwie nie daje wyboru: oszałamiać blaskiem mają zarówno powieki, jak i usta. Dobrze, że odnalazłam przynajmniej bezdrobinkowy róż w kremie!
Oto przed nami wykręcany cień w kredce Molton Eyes w odcieniu Lilac Rain. Chłodny, metaliczny róż, który nie rozprowadzał się na powiekach tak pięknie, jakbym sobie tego życzyła, ale trwałość była zadowalająca: jak już zastygł, to na dobre. Kolor okazał się całkiem niepraktyczny i do niczego nie pasował (co oczywiście mogłam wydumać już na etapie zakupów), dlatego nie miał u mnie wzięcia. Kiedy wróciłam do niego po dłuższej przerwie, natychmiast stało się jasne, że nie tylko do niczego nie pasuje, ale również do niczego się nie nada: wkład za każdym razem, gdy próbowałam otworzyć opakowanie, z wdziękiem upadał na podłogę. Czyli się skurczył, a tani plastik, w którym mieszkał, w żaden sposób nie potrafił powstrzymać wkładu przed kolejnymi próbami samobójczymi. Efektu łał brak, a jakość marna. Koszt skuchy: 39,90 zł.
Róż w kremie w odcieniu Head Over Heels kupiłam, żeby przy okazji testowania kolorówki Topshopu zmierzyć się z formułą, której nie używam na co dzień. Ze względu na moje małe doświadczenie z różami kremowymi nie powiem Wam, jaka jest jakość Head Over Heels na tle np. Maybelline, ale nie zauważyłam niczego niepokojącego w jego formule. Wciąż wolę produkty pudrowe, bo dużo łatwiej mi się z nimi pracuje, ale ten brzoskwiniowy róż też jestem w stanie ogarnąć i daje na policzkach ładny, naturalny rumieniec. Trwałość zależy od temperatury – w upale, kiedy wszystko spływa mi z twarzy, po różu też nie ma śladu po kilku godzinach, ale nie składam oficjalnej skargi, bo większość kosmetyków nie daje sobie rady w ekstremalnych warunkach na mojej mieszanej cerze. Po półtorarocznym pobycie w szufladzie właściwości pozostały bez zmian. Smrodu również nie odnotowano. Cena: 29,90 zł – najniższa ze wszystkich, a produkt ma najlepszą jakość.
Grunge Stick – połyskujący cień w kredce w odcieniu Go-Go spodobał mi się z powodu nietypowego, miętowego koloru. Nie miałam w zbiorach podobnego cienia, więc byłam bardzo ciekawa efektu. Na swatchu widać, jak bardzo nie da się go rozcierać, ale rozmazany prosto ze sztyftu na powiece wygląda interesująco. Niestety, formuła nie jest do końca udana, bo już po kilku tygodniach zrobił się gumowaty, przez co kawałeczki zaczęły się odłamywać i brzydko przyklejać do powieki w trakcie aplikacji. Próba poprawienia tego palcem kończy się odklejeniem produktu od skóry i powstaniem zjawiskowej... dziury. Cień jako jedyny nie obkurczył się na tyle, żeby wypadać, ale do ideału mu daleko. Wciąż mam go w zbiorach – przypomina mi o tym, żeby kupić podobny kolor innej firmy. Go-Go kosztował 39,90 zł.
Dwustronna kredka Topshop o nazwie We're Going Home początkowo wydawała się bardzo przyzwoita. Miała żelową, ale nie za miękką formułę, dobrą pigmentację, a czarna część dawała się rozcierać (srebrna ani trochę). Niestety, radość z tych faktów nie trwała zbyt długo, bo czarny wkład – podobnie jak u koleżanki w plastiku – skurczył się i każdorazowo odbywała się wyprawa do wnętrza kredki, całkowicie uniemożliwiająca użytkowanie. Poza tym czerń nie była taka, jak lubię – na dolnej linii rzęs przy rozcieraniu wyszło, że jest chłodna i niebezpiecznie wpada w granatowe podtony. Przez to często nie pasowała do odcienia tuszu na dolnych rzęsach. Tego typu czerń, nieładnie roztartą, można czasem zobaczyć u intensywnie malujących się starszych pań. Zawsze się wtedy zastanawiam, czy kupiły tak tanią kredkę, czy pochodzi jeszcze z peweksu. Ja za swoją zapłaciłam aż 49,90 zł. Myślę, że starsze panie od teraz oficjalnie mogą się ze mnie nabijać. Kredka już dawno została przerobiona na papier toaletowy, ale wspomnienie wciąż tak żywe!
Paleta Smokey Eye Pallette: Constellation jest przeciętna. Cienie są średnio napigmentowane, dobór kolorów wydawał mi się rozsądny, ale z tej czwórki makijaż wychodzi blady i bez wyrazu. Moją uwagę zwrócił subtelnie połyskujący szarak, ale przy przenoszeniu na powiekę traci całą moc i pozostawia po sobie nijaką smugę. Czerń, jak widać, jasna i z pojedynczymi brokatowymi wstawkami, po roztarciu przypomina pracę wykonaną przez ośmiolatka kredą na chodniku. Dobrą pigmentację mają dwa najjaśniejsze, perłowe cienie, ale róż jest półtransparentny, więc po aplikacji na inny cień pozostawia po sobie tylko perłową poświatę, bez odrobiny. Jasnoszara perła wypada nieco lepiej, ale również nie daje satysfakcjonującego krycia. Cena 69,90 zł zupełnie nieadekwatna do jakości. Za takie cienie nie dałabym nawet piętnastaka.
Ach, te zdjęcia pradawne. Tak długich włosów nie mam od wieeeeeelu miesięcy. I bardzo dobrze, bo były cienkie, marne i wyglądały
Całkowity koszt moich nieudanych topshopowych eksperymentów to prawie 280 zł. Do dziś bolą mnie flaki na myśl o tych zmarnowanych złotówkach. Zrobiłam to za Was, więc już nie musicie. Wydajcie tę kasę na coś lepszego, a jeśli już koniecznie chcecie ją puścić w Topshopie, zagryźcie zęby i zmierzcie kolejne spodnie... może akurat trafią Wam się Te Jedyne. Zapewniam, że w szafie z kolorówką nie ma czego szukać.
Jedyne dobre opinie czytałam o ich rozświetlaczu w słoiczku :)
OdpowiedzUsuńon nawet nie wpadł mi wtedy w oko, ale i tak już nie mam ochoty tego sprawdzać... :)
UsuńZ jednej strony chwalą te kosmetyki, a z drugiej to jest tylko sieciówka. Ja już dawno temu wyleczyłam się z kosmetyków H&M.
OdpowiedzUsuńNo właśnie swego czasu naczytałam się dobrych opinii, dlatego tak się ochoczo rzuciłam do zakupów :)
UsuńOjojoj :( Mnie też by zabolała taka strata...
OdpowiedzUsuńNo właśnie, to było dawno temu, a ja wciąż jestem wkurzona :)
UsuńSuper pomadka :)
OdpowiedzUsuńserio...?
UsuńMiałam jedną pomadkę od nich i była tragiczna :(
OdpowiedzUsuńmoja przynajmniej nie śmierdzi i nie zjełczała :)
Usuńeeee brokatowi mówię bleee ;( ale róż jest piękny choc tylko raz miałam w kremowej formule ;)
OdpowiedzUsuńtak, róż na szczęście jako jedyny jest naprawdę w porządku, nawet go użyłam w te wakacje ze trzy razy i było bardzo miło :)
UsuńHmm nawet ciekawe kosmetyki.
OdpowiedzUsuńja miałam kiedyś pomadkę Top Shop, pisałam o niej nawet na blogu. i była naprawdę świetna :) znudiła mi się jednak i pszła w świat :)
OdpowiedzUsuńmuszę się dogrzebać do tego wpisu w takim razie!
Usuńjak ja nie lubię brokatu w kosmetykach :-/ poza tym nie przepadam za kolorówką ze sklepów z ubraniami
OdpowiedzUsuńJa akceptuję brokat, czasami jest nawet mile widziany, ale tutaj problemem jest jego nadmiar we wszystkim.
Usuńszkoda takiej kasy, byłyby za to nie tylko spodnie .
OdpowiedzUsuńTrochę się na szczęście pozmieniało w moim podejściu do zakupów kolorówkowych przez ostatnie dwa lata :)
UsuńBędę o tym pamiętała;)
OdpowiedzUsuńTopshop = ubrania, Topshop ≠ kosmetyki :D
UsuńPaletka cieni jest przepiękna, ale ze względu na słabą pigmentację nie kupiłabym jej.
OdpowiedzUsuńjak macałam w sklepie, zapowiadała się dobrze – na palcach pozostawało dużo dobrze napigmentowanego produktu :(
UsuńPomadka przypomina odcieniem wczesną Dodę. Dobrze, że nie mam dostępu do tej marki, bo jeszcze bym się skusiła i byłaby wtopa. Współczuję wydatku :-(
OdpowiedzUsuńO, masz rację z tą Dodą!
UsuńSłomka miała okazję macać ich kolorówkę w sklepie i już po oględzinach stwierdziła, że nic ciekawego. chyba jakiś lakier do paznokci kupiła. po Twoich doświadczeniach wiem, że nie będę na tę szafę marnować czasu. mam co prawda szminkę, dostałam od Justyny-Justity, ale jeszcze jej nie testowałam :) kolor ma ladny...
OdpowiedzUsuńJustyna napisała parę komentarzy wyżej, że bardzo jej się podobała pomadka, tylko powiało nudą, dlatego wysłała w świat – pewnie to ta Twoja właśnie :D
Usuńto na pewno ta. kolor ma ładny, taki dzienniak :)
Usuńmoim zdaniem wyglądem jakoś szału nie robią :)
OdpowiedzUsuńA mi sie podoba ta kredko pomadka :)
OdpowiedzUsuńgdyby nie to, że ma już prawie dwa lata, podesłałabym Ci :D
UsuńFaktycznie staruszka dokonała juz żywota ale moze kiedyś topshop otworzą w Poznaniu to sobie zmacam co nieco :)
UsuńCo za drogie gówno.
OdpowiedzUsuńotóż to, moja droga. ale już mówimy papa.
UsuńCzyli nie ma o wzdychać :). Ufff.
OdpowiedzUsuńTen zielony cień jest przepiękny. Szkoda, że formuła jest nieudana, bo naprawdę pięknie by się prezentował solo lub jako baza.
OdpowiedzUsuń