O Lovenue nie mówi się za wiele, a szkoda, bo to ciekawa polska marka, która posiada w ofercie bardzo dobrej jakości pędzle z syntetycznego włosia.
Lovenue stworzyli bardzo fajni ludzie. Współwłaścicielką marki i jej twarzą jest znana makijażystka (nie tylko) gwiazd, Magda Pieczonka, a za wszelkie technikalia odpowiadają jej przyjaciele. Pędzle powstają wyłącznie z syntetycznego włosia i są składane w Polsce (w zależności od kolekcji: ręcznie lub fabrycznie).
W tradycyjnych, przezroczystych, plastikowych etui mieszkają pędzle z czarnymi trzonkami z tańszej kolekcji BrushMe, za to opakowania ekskluzywnej serii Brush by Magda Pieczonka to już całkiem inna historia. Stopień komplikacji białych kartoników zrobił na mnie wrażenie (są projektu Lovenue, więc tym większy szacun), a jak doczytałam, że stworzono je po to, by mogły posłużyć jako stojaki do suszenia świeżo umytych pędzli, szacun się zwielokrotnił ;). Sprawdziłam: kartoniki swobodnie stoją w pionie, dla bezpieczeństwa można je oprzeć o ścianę i suszenie odbywa się bez zakłóceń. Nadają się też do transportu pędzli, choć ja akurat wolę przewozić moich pomocników w jednej tubie lub kosmetyczce.
Pędzle wyglądają bardzo estetycznie i mają dosyć krótkie trzonki (szczególnie czarna seria), co dla mnie jest dużą zaletą, bo wygodnie leżą w dłoni. Mimo lat praktyki w roli pudernicy, wciąż potrafię zbyt długim końcem wydrapać nieestetyczne bazgroły w pięknym tłoczeniu bronzera czy rozświetlacza, a chyba nie muszę mówić, jak wielkim potrafi to być dramatem? ;).
Złote skuwki wykonano z anodyzowanego, barwionego aluminium (nie są, jak w podobnie wyglądających M Brush by Maxineczka, pozłacane). Całość prezentuje się bardzo elegancko i mam nadzieję, że to nie ulegnie zmianie. Używam tych pędzli od kilku miesięcy i na razie wyglądają jak nowe. Nie gubią włosia, nie odkształciły się, bez problemu się domywają.
Złote skuwki wykonano z anodyzowanego, barwionego aluminium (nie są, jak w podobnie wyglądających M Brush by Maxineczka, pozłacane). Całość prezentuje się bardzo elegancko i mam nadzieję, że to nie ulegnie zmianie. Używam tych pędzli od kilku miesięcy i na razie wyglądają jak nowe. Nie gubią włosia, nie odkształciły się, bez problemu się domywają.
Pędzle z kolekcji BrushMe by Lovenue (te z czarnymi trzonkami) bardzo mi się spodobały w zestawieniu cena vs. jakość. Są naprawdę starannie wykonane, wyglądają na droższe, niż są w rzeczywistości (hej, ludzie z Lovenue, tylko nie bierzcie sobie tego tak bardzo do serca i nie podnoście cen!). Na razie mam dwie sztuki z jedenastu, ale nie wykluczam powiększenia zbiorów. Jestem ciekawa, czy tak dobrze trafiłam, czy cała seria trzyma podobnie wysoki poziom.
BrushMe by Lovenue nr 8 – producent przeznaczył go do konturowania na mokro i, sądząc po kształcie, spokojnie sprawdzi się w roli precyzyjnego aplikatora wyszczuplających cieni i efektownych rozświetleń. Ja jednak nie konturuję na mokro, a ósemkę z powodzeniem wykorzystuję do aplikacji korektora pod oczy i przy skrzydełkach nosa. Płaskim bokiem bardzo ładnie można wpracować korektor pod oczami, a zbitą, wąską końcówką bez problemu dotrzeć do najgłębszych, okołonosowych zakamarków. Tym pędzlem zdarzało mi się również aplikować cień bazowy na całą powiekę, ale zdecydowanie wolę go do płynnych lub kremowych formuł. Jest sztywny i bardzo gęsty, a jednocześnie przyjemny w dotyku i komfortowy w użytkowaniu.
/cena: 41 zł/
BrushMe by Lovenue nr 11 to duży, puchaty pędzel do pudru. Nieco większy i odrobinę mniej zbity od Hakuro H55, ale nie tak rozłożysty jak mój ulubieniec do omiatania twarzy z Elite. Używam go do sypkich i prasowanych pudrów, ale nada się też do ocieplania twarzy pudrem brązującym i do rozświetlania dekoltu. To po prostu porządny, dobrze wykonany pędzel, którego przyjemnie się używa. Jest miły w dotyku, ładnie rozprowadza pudry. Trzeba tylko uważać przy sypkich formułach, bo gęste włoski chętnie łapią duże ilości pyłku.
/cena: 48 zł/
Kolekcja zaprojektowana przez Magdę Pieczonkę pozycjonuje się w segmencie luksusowym, a więc i ceny są wyższe. Nie wypowiem się na temat całej serii, bo poznałam tylko trzech jej przedstawicieli, ale wśród mojej trójki odkryłam prawdziwą perełkę: genialnej jakości pędzel do podkładu, który nadaje się zarówno do płynnych, jak i pudrowych formuł.
Foundation Brush by Magda Pieczonka, nr 12 – to pędzel typu flat top o skośnie ściętej główce, wykonany z delikatnego, niezwykle przyjemnego w dotyku taklonu. To była miłość od pierwszego dotknięcia! Nie tylko jest niesamowicie miękki, ale też... skuteczny. Na razie każdy podkład, który nim aplikowałam, wyglądał genialnie na skórze. Wcześniej używałam flat topów Hakuro, które wydawały mi się bardzo dobre (przynajmniej dopóki nie zaczęły łysieć na potęgę), ale od czasu do czasu zdarzało się, że tworzyły smugi. Nie byłam też zadowolona z tego, jak aplikują minerały. Flat top Magdy to jakościowa przepaść. Jeszcze nigdy nie spotkałam na swojej makijażowej drodze pędzla, który tak świetnie rozcierałby płynne podkłady.
Ani jednej smugi, efekt jak po użyciu dobrej gąbki (BB, BlendIt), chociaż powiem Wam, że od kiedy go mam, po wspomniane gąbki nawet nie chce mi się sięgać. Gdybym była makijażystką, nie malowałabym klientek niczym innym. Kochane przez wszystkich beauty blendery mogą się schować, bo aplikacja nimi trwa o wiele dłużej niż szybkie tapetowanie paszczy w towarzystwie tego pędzla. Że nie wspomnę o myciu.
Z minerałami też dobrze sobie radzi, chociaż tu trzeba uważać na ilość – zbyt łatwo można perfekcyjnie rozetrzeć po twarzy pół słoika minerałów ;). Moim zdaniem jest wart każdej wydanej złotówki i trudno mi sobie wyobrazić kogoś, kto mógłby być z tego cuda niezadowolony.
Z minerałami też dobrze sobie radzi, chociaż tu trzeba uważać na ilość – zbyt łatwo można perfekcyjnie rozetrzeć po twarzy pół słoika minerałów ;). Moim zdaniem jest wart każdej wydanej złotówki i trudno mi sobie wyobrazić kogoś, kto mógłby być z tego cuda niezadowolony.
/cena: 108 zł/
Dwa ostatnie pędzle to nowości w moich zbiorach, jeśli chodzi o rodzaj i przeznaczenie: duża pacynka, którą mogłaby się swobodnie pomalować żona ogra, i płaski, sztywny pędzelek do ust. Czy to się może udać?
Lovenue by Magda Pieczonka nr 1 to, jak wspomniałam, niewielki, płaski pędzelek do aplikacji pomadek, również wykonany z taklonu. Jest więc jednocześnie sztywny i miękki w dotyku. Nie używałam tego typu pędzli, bo wydawały mi się niepotrzebne (w końcu nie maluję moimi szminkami nikogo poza sobą), ale w międzyczasie trafiłam na wyjątkowo upierdliwe, płynne matowe pomadki Milani, którymi za żadne skarby nie jestem w stanie estetycznie pomalować ust i zawsze wyglądam, jakby aplikował je ktoś z Parkinsonem. Dzięki pędzlowi Magdy już wszystko jest dobrze (tak dobrze, że może wreszcie pokażę te głupie Milani na blogu). Nie mam porównania z innymi pędzlami tego typu, więc nie wiem, czy ten konkretny jest wart aż 61 złotych, ale wiem, że da się nim pięknie zaaplikować zarówno płynną, jak i tradycyjną pomadkę w sztyfcie, szczególnie w trudnych, ciemnych odcieniach. I w ogóle efekt jest zupełnie inny, bardziej subtelny, więc czasem chyba warto sięgnąć po pędzel do ust i zmienić coś w makijażu. Ja już w każdym razie skończyłam z siłowaniem się z niewygodnymi aplikatorami płynnych matów i tylko pluję sobie w brodę, że tak późno znalazłam rozwiązanie.
/cena: 61 zł/
Eyeshadow Sponge by Magda Pieczonka, nr 2 – to olbrzymia pacynka do aplikacji cieni. W pierwszej chwili wydaje się mało przydatna, bo przecież przywykłyśmy gardzić mikropacynkami, dołączanymi do drogeryjnych palet cieni. I jak to potem umyć, żeby się nie rozleciało? Od razu zdradzę, że: normalnie, wodą z mydłem lub płynem do mycia pędzli, albo może delikatnym szamponem. Byle ostrożnie. Jest wykonana z włókna węglowego, więc nie rozpadnie się tak prędko, jak chiński szajs dokładany do palet. Płaski, gąbkowy aplikator ma sens, bo ładnie i szybko transferuje cienie (w tym te metaliczne) na całą powiekę i, co dziwne, pozwala precyzyjnie rozcierać granice. Mimo wszystko najrzadziej po niego sięgam, bo najwyraźniej podświadoma, uwarunkowana kulturowo pogarda dla pacynek wciąż we mnie tkwi. Spoko, pędzlu, to nie twoja wina.
/cena: 53 zł/
Powiem Wam, że jestem naprawdę mile zaskoczona jakością Lovenue. Spodobała mi się też polityka firmy. Na pędzle jest udzielana dwuletnia gwarancja, w trakcie której możliwa jest wymiana wadliwego egzemplarza. Na stronie producenta można znaleźć szczegółowe instrukcje dotyczące mycia i pielęgnacji. Moim zdaniem to mocne propozycje w kategorii syntetyków, a dwunastkę koniecznie musicie wypróbować!
Dostępność: sklep internetowy Lovenue, część asortymentu dostępna w Naturze online
Ja mam póki co jeden pyndzel, milusi jak nie wiem ;)
OdpowiedzUsuńA który masz?
UsuńNie znam tych pędzli, ale wyglądają kusząco :)
OdpowiedzUsuńMam ten pędzel do różu - jest geeenialny
OdpowiedzUsuńO jakie piekne te pedzle <3
OdpowiedzUsuńTe białe są piękne, ale nie miałam pojęcia że mają też czarne ;)
OdpowiedzUsuńProszę mi tutaj takich ładnych pędzli nie pokazywać,bo mam już listę prezentów pod choinkę dla najbliższych!;D a tak teraz sobie myślę, że przydałby mi się pędzel do konturowania...
OdpowiedzUsuńNajmocniej Panią przepraszam, następnym razem pokażę jakieś brzydkie w trosce o Pani portfel ;)))
Usuńno cóż, ja nie miałam pojęcia o ich istnieniu! a wyglądają zacnie :) choć w sumie na razie nie mam pędzlowych brakow. hmmm
OdpowiedzUsuńMam pędzle Magdy na liście, ale jeszcze chwilkę muszą poczekać.
OdpowiedzUsuńwyglądają mega elegancko, może bym się na jakiś skusiła :)
OdpowiedzUsuńNie, no weź :P Już od jakiegoś czasu miałam na nie chęć, a teraz to już razy milion. Ta dwunastka bardzo mi się podoba. Efekt jak przy jajku? *o*
OdpowiedzUsuńPewnie zaraz któraś z Was go kupi i napisze: eeee, żadne jajko :D. Ile twarzy, tyle opinii, ale serio, nigdy nie nakładało mi się tak dobrze podkładu żadnym pędzlem, a i jajo nie zrobiło na mnie takiego wrażenia, więc coś w tym jest! Ślicznie się podkład wtapia, tylko trzeba tego małego geniusza lekko spryskać wodą, tak samo jak jajo.
UsuńNo i kupiłam, na BF. Zajęło mi to ponad rok, ale kupiłam ;)
UsuńBrawo, mam nadzieję, że będą Ci dobrze służyć!
UsuńTak myślałam, że widziałam je na stronie jakiejś drogerii wczoraj :D Obstawiałam Rosska, a jednak Natura ;)
OdpowiedzUsuńFajna ta 12-tka, nawet bez macania widać od razu, że dobra jakość!
OdpowiedzUsuńPrzez chwilę dumałam nad tymi pędzlami, ale potem stwierdziłam że nie do końca mi wszystko pasuje. I poszłam w "embrasze" :D Nie żałuję. Patrząc na kolekcję z czarnymi trzonkami nie mogę się odpędzić od skojarzenia z pędzlami Toma Forda LOL
OdpowiedzUsuńToma Forda? Mnie się te czarne kojarzą z M Brushami :). Z drugiej strony: ile można wymyślać design dla pędzli. Jakby się pojawiły tęczowe czy inne dziwaczne, wcale nie miałabym ochoty ich kupować.
UsuńDesign pędzli to jedno, ale przede wszystkim kształty. Oczywiście tutaj także trudno o innowacyjność, aczkolwiek i tak regularnie pojawiają się takowe razem z patentami (i wcale mnie to nie dziwi ;)) Niemniej skojarzenie jest bardzo MOCNE :D
Usuńwizualnie bomba :)
OdpowiedzUsuńTe białe są piękne:) Najbardziej zaciekawił mnie ten do podkładu, z chęcią bym go przyganęła ;D
OdpowiedzUsuńPodoba mi się ten ścięty gościu :D
OdpowiedzUsuńPierwszy raz słyszę o tej marce.
OdpowiedzUsuńOglądam magde na YT i na insta na poczatku mialam ochote na jej pedzle ale jakos mi przeszło. Fakt ze pieknie wygladaja i maja faktycznie fajne opakowania. Na razie jednak chyba zostane przy tych pedzlach ktore mam :)
OdpowiedzUsuńCiekawi mnie biała kolekcja pędzli, jak na razie miałam tylko czarne i są super :)
OdpowiedzUsuńAle kusisz tym pędzlem do podkładu!!!!!!!! Właśnie mi się rozwalił jeden z Real Techniques...
OdpowiedzUsuń