Do niedawna używałam na zmianę dwóch bardzo dobrych pudrów: jednego sypkiego i jednego w kamieniu. Ten w kamieniu to Rimmel Stay Matte w odcieniu 004 Sandstorm, a sypki – Manhattan Soft Mat Loose Powder – ten prawdopodobnie nigdy nie dokona żywota, taki jest wydajny. Niczym znudzona hrabianka postanowiłam urozmaicić sobie moje smętne, pudrowe życie, w którym nic ciekawego się nie dzieje, bo oba pudry, których używam, bardzo mi odpowiadają. No to kupiłam Lumene z serii Natural Code – w teorii puder ideał: eliminuje mój ukochany smalczyk ze strefy T i pokrywa zielonym pigmentem bezwstydne naczynia, które odsłaniają swe różowe, komórkowe pipki i pokazują je całemu światu.
„Natural arctic plantain FIGHTS AGAINST IMPURITIES”. Rozumiecie? To jakby pójść na wojnę z najgorszym wrogiem w asyście misiów polarnych. Gdy Natural Code przybył w me skromne progi, czułam tę nutkę podniecenia. Oto jest mój wybawca, to on sprawi, że cera będzie pięknie matowa i pięknie nie-czerwona, to on zwolni mnie z obowiązku używania dwóch dobrych pudrów, które są dobre do urzygu!
Natural Code jest bezzapachowy i bardzo drobno zmielony. Występuje w tylko jednym, dopasowującym się do cery odcieniu (bardzo jasnym, dodam). Wiele sobie obiecywałam po tej intrygującej zielonkawej części. Widziałam już na zdjęciach, że nie jest wściekle zielona, ale uznawałam to za plus, bo boję się tych wszystkich podejrzanie miętowych usuwaczy zaczerwienień. Jakoś tak nie umiem z nimi i w ogóle...
Puder Lumene wbiega na pędzel niezwykle ochoczo, co możecie zobaczyć na zdjęciach – mój naprawdę miękki i sympatyczny kabuki wyrył dziury w pudrze już przy pierwszym użyciu. To mogło oznaczać tylko jedno:
Ta fińska cholera osypuje się okrutnie! Mogli przecież zrobić puder sypki, skoro prasowanie nie wychodziło. Jedynym znanym mi sposobem aplikacji, która wykluczy chmurę pyłu, jest korzystanie z domyślnego urządzenia aplikującego, czyli rąk własnych (lub cudzych, w sumie wszystko jedno). No ale spróbujcie tą metodą przypudrować sobie twarz. Po-wo-dze-nia. Ten wyrafinowany sposób nadaje się co najwyżej do pudrowania okolic pod oczami w celu utrwalenia korektora.
W związku z tym, że mój „skin perfector” tak lubi pylić, a przy tym jest drobny i chętny do się_nabierania, wcale nie zdziwił mnie efekt na twarzy. Skóra trwa w pełnym macie, ale w konfrontacji z lusterkiem prawda okazuje się dość brutalna – puder jest bardzo widoczny. Na twarzy tworzy niezbyt wyjściowy efekt posmarowania się kredą do tablicy, podkreśla suche skórki i to szczątkowe owłosienie na twarzy, które posiadamy wszystkie my, co do jednej. No i niestety nie zauważyłam działania zielonej części. Moim zdaniem obie pudrują tak samo i nawet nabrane na palec wyglądają prawie identycznie.
Na plus należałoby zaliczyć beztalkową, mineralną formułę, ale co mi po niej, jeśli i tak reszta jest do bani? Natural Code jest droższy od moich pozostałych pudrowych przyjaciół, co dodatkowo obniża jego i tak nędzne notowania. Trzydzieści pięć złotych za taką jakość? Słabiutko, oj, słabiutko.
I weź zaufaj Fińczykom*, to wezmą i cię zrobią w pudrowe jajo.
Pojemność: 10 g
Cena: ok. 35 zł
Ocena: 2/6
*jes, aj noł, Finom, a nie Fińczykom, ale to taki polonistyczny żarcik mój i męża – jak byliśmy kiedyś na Neste Rally Finland, przez cały wyjazd prawiliśmy o dziwnych obyczajach Fińczyków i bardzo nas to bawiło :P
Ta pudrowa warstewka zawsze mnie doprowadza to szewskiej pasji! Szkoda, że zielona część do niczego się nie przydała :(
OdpowiedzUsuńSzkoda, że puder nie zadowolił hrabianki ;)
OdpowiedzUsuńPowiem Ci, że zasadzałam się na niego, głównie ze względu na Shine Control ;) Ale teraz już go nie kupię. Zresztą po wpadce z topem bazą Revlonu będę Cię słuchać po wieki wieków ament.
Buu, nie lubię takich osypujących się ;) Nie sięgnęłabym po niego, bo nie mam problemu z naczynkami, no i ten zielony kolor mnie lekko przeraża...W każdym razie, szkoda, że się u Ciebie nie sprawdził :(
OdpowiedzUsuńa próbowałaś aplikacji puszkiem/płatkiem bawełnianym?
OdpowiedzUsuńo to samo chciałam spytać xD
Usuńspróbowałam bawełnianym płatkiem – nabiera się bardzo dużo i nie idzie tego ładnie zaaplikować, a puszku takiego dziewiczego nie mam, ten co mam, jest już zniszczony, ale może to jest jakiś trop?
Usuńspróbuj, nie masz nic do stracenia ;)
UsuńZostanę przy Stay Matte w takim razie :)
OdpowiedzUsuńPrzyjemnie się to czyta:) Oczywiście punkty za styl a nie za produkt:D
OdpowiedzUsuń"eliminuje mój ukochany smalczyk ze strefy T i pokrywa zielonym pigmentem bezwstydne naczynia, które odsłaniają swe różowe, komórkowe pipki"
OdpowiedzUsuńhahhaha padłam już na wstępie! wygrałaś internet! :D
Pudrowe jajo :D
OdpowiedzUsuńLubię Cię czytać.
Jak coś jest bardzo widoczne na twarzy, to ja dziękuję. Wystarczą mi historie, które na cerze same się dzieją ;) Podobno Redness Solutions od Clinique coś w kwestii zaczerwienień może zaradzić, próbowałaś?
Ech, czerwone pipy to moja zmora. Co z tym robić? Wczoraj na zakupach w galerii spojrzałam przez przypadek w lustro. Ryj jak u czerwonej odmiany jakiegoś bawoła. W rozpaczy nad rumieniami poszłam do MACA. Wypierdoliłam w chuj kasy na podkład. Ciekawe czy dziad zadziała. W takie zielone pudry to ja nie wierzę. Tu trzeba zielonej mazi a nie jakiegoś proszeczku! Przynajmniej u mnie:)
OdpowiedzUsuńSzkoda:( Ja wielbię bazę pod cienie lumene, ale reszta ich kolorówki jakoś mnie nie ciągnie:/ Może to i dobrze...
OdpowiedzUsuńBardzo szkoda, że puder zawiódł...
OdpowiedzUsuńLubie kosmetyki Lumene, ale ten puderek jak widać jest niestety słabiutki...
Ja właśnie zachwycam się pudrem z MACa, który mimo że trochę pyli, to jest tak genialny, że jestem w stanie wybaczyć to drobne niedociągnięcie ;)
Ojej, szkoda, że taka klapa z tym pudrem. Ja nie miałam jeszcze żadnych kosmetyków Lumene...
OdpowiedzUsuńPowiem Ci - że ściskam Cię i potrząsam prawicą w pełnym zrozumieniu - mam toto i nijak używać nie mogę - myślałak że nie umiem ;)) buź, buź
OdpowiedzUsuń