Październik był dla mnie mało emocjonujący, zarówno życiowo, jak i... zużyciowo. Zapadam w jesienno-zimowy letarg. Obudźcie mnie, jak przyjdzie wiosna.
Istnieje niezerowa szansa, że to najskromniejsze denko w historii tego bloga. Nie żeby mi to w czymś przeszkadzało – będzie mniej do pisania, a Wy nie zaczniecie ziewać po jednej trzeciej.
Najpierw sprawy higieniczne.
Luksja – Creamy – Nawilżające mydło w płynie, Olive & Yoghurt (zapas) – nudno u nas ostatnio w temacie mycia rąk, ale to dlatego, że żele kończą się szybciej, niż się zaczną i potem w popłochu kupuję to, co akurat mam w sklepie pod domem. Wybór jest żaden, więc znowu padło na poprawną, niczym się niewyróżniającą Luksję.
Perfecta Mama – Probiotyczny żel do higieny intymnej – które to już opakowanie? Pojęcia nie mam, ale wciąż działa, więc nie zmieniam, mimo że na dziewczynkę tulącą się do brzucha mamy już nie mogę patrzeć. Bez urazy, dziewczynko. Żel jest bezzapachowy, ma dobry skład i wystarcza na 3–4 miesiące. Polecam szczególnie osobom podatnym na infekcje intymne.
Pantene – Odżywka w piance pod prysznic do włosów cienkich i zniszczonych (travel size) – to miała być lekka odżywka, która nie obciąży cienkich włosów, ale coś dobrego z nimi zrobi. U mnie mimo całej swej podobno_lekkości powodowała przyklap i przyspieszała przetłuszczanie. Włosów nie nawilżała, więc generalnie mogę ją uznać za bezwartościową. Oczywiście u Was może się ta znajomość skończyć zupełnie inaczej, ale moje włosy jej nie polecają.
Dermacol – Aroma Ritual – Delicious Shower Gel, Pear Williams /recenzja kilku wersji/ – zauważyłam, że ostatnio coraz więcej Dermacolu na blogach, więc chyba i dostępność lepsza. Cieszę się, bo kilka wariantów żelu pod prysznic bardzo lubię i chętnie będę wracać, a do tej pory moje zapasy pochodziły z czeskich DM-ów. Zapach Pear Williams to soczysty, słodki sorbet gruszkowy. Miłośnikom owocowych nut powinien bardzo przypaść do gustu.
Innisfree – Blueberry Rebalancing 5.5 Cleanser – kolejny czyścik do twarzy z Korei, który moja skóra bardzo polubiła. Miał konsystencję gęstej pasty, a w kontakcie z wodą zamieniał się w lekką pianę. Pachniał rześko, dobrze oczyszczał. Był bardzo wydajny. Magdo, bardzo dziękuję Ci za pomoc w zakupie. Mam nadzieję, że już niedługo Innisfree pojawi się w polskiej dystrybucji na szeroką skalę.
Biolaven – Serum do twarzy przeciwzmarszczkowe – producent wyznaczył to serum również do pielęgnacji szyi i właśnie do tego je wykorzystałam. Miało tylko 3 miesiące przydatności od otwarcia (ja zużywałam przez pół roku, tylko nie mówcie nikomu), a akurat wieczorną pielęgnację miałam dobrze zaplanowaną, no i cóż... na twarzy zwyczajnie się nie zmieściło. Na dzień z kolei nie nadawało, bo jednak za tłusto i za ciężko na potrzeby mojej mieszanej skóry, szczególnie w tych najcieplejszych miesiącach w roku. Dość mocno pachniało najprawdziwszą lawendą i było bardzo wydajne. Nie powiem nic więcej, bo na szyi niewiele widać ;).
Make Me Bio – Orange Energy – Nawilżający krem dla skóry normalnej i wrażliwej /recenzja/ – lekki, naturalny krem o rześkim, cytrusowym zapachu z wyraźną nutą kwiatu pomarańczy (wspominam o tym, bo nie każdy lubi). Mimo swej lekkości, miał idealnie maślaną konsystencję i to właśnie ona skłoniła mnie do zakupu. Jego największą wadą było koszmarne bielenie skóry, którego niełatwo się pozbyć. Dla normalnych i suchych cer jak znalazł, mieszańce i tłuściochy będą się po nim szybko błyszczeć. Był bardzo wydajny (60 ml), wyraźnie ujędrniał.
Innisfree – It's Real Squeeze Mask, Green Tea – te maseczki płachtowe wreszcie można kupić w Polsce! Są dostępne w krakowskiej drogerii Pigment (która ma również sklep online). Bardzo dobry znak. Ja moje kupiłam w Korei dzięki uprzejmości Magdy (Kociamber w podróży) po kilka zł za sztukę. Dają szybkie nawilżenie i orzeźwienie. Wersja z herbatą niczym nowym mnie nie zaskoczyła.
Maybelline – Affinitone w odcieniu 01 – latem o wiele za jasny, ale jesienią i zimą robi świetną robotę pod oczami. Nie jest tak jasny, jakby się mogło wydawać zaraz po aplikacji, bo oksyduje. Mimo że Affinitone'y nie są idealne, regularnie wracam do tych korektorów. Cenię je za łatwą dostępność, świetną konsystencję i całkiem dobre krycie.
Flormar – Lip Primer – jakoś nigdy nie pamiętałam, by użyć bazy pod pomadkę, więc sięgnęłam po ten primer zaledwie kilka razy, aż w końcu wysechł. Szkoda, bo faktycznie przedłużał trwałość, chociaż przy okazji odejmował trochę blasku pomadkom, co niekoniecznie było mile widziane.
Gosh – Lash Sculpting Fibre Mascara /recenzja/ – bardzo dziwna maskara, która przy jednej warstwie dawała efekt delikatnie podkreślonych rzęs, a przy dwóch – posklejane, ale też niesamowicie pogrubione rzęsiska na granicy kiczu. Może jeszcze do niej wrócę, żeby sprawdzić, czy trafił mi się taki dziwny egzemplarz, czy wszystkie tak mają.
Essence – Sun Club Shimmering Bronzer, Blondes – pozbywam się go, bo jest ze mną od czterech lat i od dawna po niego nie sięgam. To nie jest bronzer do konturowania, tylko taki do subtelnego ocieplania twarzy. Ma mnóstwo połyskujących drobinek, które są bardzo małe i mienią się w sztucznym świetle jak płatki mocno zmrożonego śniegu. Dziś wszyscy szukają matów i satynowych tafli, ale tych kilka lat temu to był bardzo ładny efekt. Użyłam go na koniec naszej znajomości i muszę przyznać, że w dziennym świetle skóra bardzo ładnie się prezentowała, a drobinki były niewidoczne. Nie taki shimmer straszny w dwa tysiące siedemnastym.
Próbka podkładu Neauty w odcieniu Olive Light uświadomiła mi, na czym polega oliwkowa cera. Na mojej jasnej, ale nie trupio bladej skórze z wyraźnymi żółtymi podtonami Olive Light wyszedł jak... zielona mąka. Kolejna ciekawa wiedza o świecie :D.
Trudno uwierzyć, ale to naprawdę już koniec. Czy to na pewno mój blog?
Zaskoczyłaś mnie ilością :-P
OdpowiedzUsuńSama jestem zaskoczona!
UsuńDobrze, że chociaż tę piankę miałaś w małej pojemności :) Maybelline oksyduje mało w porównaniu do Catrice czy Lorigine :D
OdpowiedzUsuńJakbym miała piankę w dużej, to już bym ją dawno posłała w świat. Kompletnie się nie nadaje :(. Mam tego Catrice Liquid, ale nie sięgam, bo kupiłam za jasny. No to może jednak sobie wypróbuję, skoro mówisz, że ciemnieje :D
UsuńHehehe :D
Usuńnie znam tych produktów, ale wszystko przede mną :D
OdpowiedzUsuńAkurat nie miałam niczego :) Czytam post, dochodze do końca i myślę: "Tak mało?" :D Uwielbiam zapach gruszki, więc pewnie zapach Dermacolu by mi się bardzo spodobał :)
OdpowiedzUsuńHaha, no mało, mało, ile można te tasiemce produkować ;)
UsuńGruszkę sobie przetestuj, niedroga jest, więc w razie czego wyrzucisz/oddasz bez żalu.
Mam teraz kokosowy żel z Dermacolu ale jeszcze nie otworzyłam, mówisz, że fajowe są?
OdpowiedzUsuńLawendowe serum to mój faworyt (mam już drugie opakowanie, co jest naprawdę dziwne). Jestem wielką fanką TEJ lawendy.
Akurat wolę Dermacolowe owocowe zapachy, bo te żarciowe jednak dość sztuczne, ale kokosa nie miałam, chyba że masz na myśli tego w niebieskiej tubie, Carribbean Dream, czy coś? To ten mi się podobał.
UsuńU mnie ta odżywka w piance nawet niezle sie sprawdza, pomimo ze bardzo nie lubię marki
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem, jakie masz włosy...
UsuńPolecam się :)
OdpowiedzUsuńA denko rzeczywiście podejrzanie małe :)))
<3
UsuńOj tam, zdarzają się i małe denka :P
OdpowiedzUsuńKiedyś pomarańczowy krem make me bio był moim hitem!
OdpowiedzUsuńMówisz, że lejek biolaven pachnie lawendą? To chyba pierwszy kosmetyk marki o tym zapachu :) zazwyczaj pachną winogronowo :D
I też Ci napinał Make Me Bio to i owo? :D Bardzo mnie to zaskoczyło!
UsuńTak, olejek pachnie najprawdziwszą lawendą – ich winogronowego żelu do mycia twarzy nie mogłam znieść, bleeeee
Większości produktów jednak nie kojarzę :)
OdpowiedzUsuńZ Make Me Bio dobrze wspominam krem różany :)
OdpowiedzUsuńCo tak skromnie? W szoku jestem :D. Zaciekawiło mnie to myjadło z Innisfree.
OdpowiedzUsuńHahaha, no zdarza się :D. Aż jestem ciekawa, czy to chwilowe, czy coś mi się odmieniło trwale :D
UsuńFaktycznie mało Ci tego wyszło :) Za to pewnie odbijesz sobie w listopadzie:)
OdpowiedzUsuńWiększości nie znam!:)
OdpowiedzUsuńA ja chyba nic nie miałam ;)
OdpowiedzUsuńBardzo polubiłam markę Innisfree:)
OdpowiedzUsuńNo fajni są, więc niech się rozwija dystrybucja w Polsce!
UsuńTeż bardzo lubię ten korektor Affinitone, zużyłam już wiele opakowań i nadal chętnie do niego wracam, bo na co dzień jest bardzo fajny. :) Nie przesusza delikatnej skóry po oczami (w tym celu go głównie używam), ale i jak dla mnie ma wystarczające krycie do codziennego makijażu.
OdpowiedzUsuńTeż Affinitone'a używam głównie pod oczy, nawet jako baza pod cienie jakoś daje radę, choć na moich tłustych powiekach to jeszcze za mało.
UsuńCzyli jednak Orange z Make Me Bio nie dla mnie? Myślałam, że jak lekki to nadaje się dla tłustej cery i szykowałam się na niego...
OdpowiedzUsuńNie no, on się całkiem ładnie wchłania, spróbuj!
Usuńmoje denko też nie jest zbyt duże. ale czasu na napisanie posta: zero :P
OdpowiedzUsuńIdę sprawdzić, czy już się zmobilizowałaś ;)
UsuńNie znam nic, ale planuję wypróbować serum Biolaven - ale na pewno nie w najbliższym czasie, bo mam za dużo w zapasach!
OdpowiedzUsuń„za dużo w zapasach” – skąd my to znamy ;)
UsuńWypróbowałabym ten gruszkowy żel pod prysznic. Takie zapachy to ja lubię. Pewnie ten krem z Make Me Bio też bym polubiła, jeśli chodzi o zapach (kocham wszelkie cytrusy w kosmetykach), no ale cała reszta nie zachęca.
OdpowiedzUsuńW kremie Make Me Bio jest delikatny cytrus i jeszcze z kwiatem pomarańczy, więc nie dla każdego. Mnie się ten zapach bardzo podobał :)
UsuńProdukty Make Me Bio bardzo mnie ciekawią. ;)
OdpowiedzUsuńja miałam całkiem przyjemny balsam z tej serii Dermacol . marka jest dobrze dostępna na Iperfumy
OdpowiedzUsuńO, nie wiedziałam, dzięki za info
Usuńjak na Twoje możliwości to cieniutko Agato ;)
OdpowiedzUsuńpatrze na te wasze denka i ja serio...nic nie zuzywam...nie wiem jak to sie dzieje :)
OdpowiedzUsuń