Lipcu, ty! Dałeś mi dużo radości, dużo ciepełka, choć pod koniec nieco przesadziłeś. Ale i tak cię kocham za to, żeś letni. I Wam też radzę go kochać, bo już za chwileczkę, już za momencik zacznie się czas wiecznych smarków. Korzystajmy.
No dobrze, ale ja miałam dziś o kosmetykach. Będzie o nich, bo znowu trochę się zużyło. Regularna pielęgnacja niezmiennie mnie satysfakcjonuje, choć czasem zastanawiam się, czy kosmetyki naprawdę tyle robią, czy może gdybym przestała wklepywać to wszystko, niewiele by się zmieniło. Nie mam jaj, żeby to sprawdzić, dlatego przed Wami kolejna odsłona projektu denko.
Isana, Olejek pod prysznic – nie jestem oryginalna i, podobnie jak większość blogosfery, przeznaczam olejek Isany do mycia gąbek. Moja metoda polega na tym, że robię w umywalce kąpielisko z letniej wody, dolewam olejku i wszystkie umorusane gąbki taplają się, dopóki nie staną się czyste. W ramach przyjacielskich pieszczot trochę je przy tym ugniatam. Proste i działa. Do ciała też mogłabym używać Isany, ale babciny zapach skłania mnie raczej do sięgania po inne, fajniejsze podprysznicowe rozwiązania.
Yves Rocher, żel pod prysznic Malina & Mięta – orzeźwiający żel o dość rzadkiej konsystencji, w którym mięta nie dominuje, tylko stanowi przyjemny dodatek. Yves Rocher ma w ofercie ciekawsze kompozycje zapachowe, ale chętnie po tę miętową malinę sięgałam. Po fakcie doceniam jeszcze bardziej, bo następca pachnie namoczoną tekturą, który to zapach Yope nazywa kadzidłowcem pomieszanym z rozmarynem.
Yope, Mineralne naturalne mydło kuchenne – w przeciwieństwie do nieszczęsnego żelu, mydła kuchenne Yope uwielbiam i chętnie goszczę je w okolicach zlewu. Wersja Mineralna ma bardzo neutralny, wdzięczny aromat, który dobrze zgrywa się z kuchennymi zapachami. Polecam też opcję miodową.
Yves Rocher, żel pod prysznic Malina & Mięta – orzeźwiający żel o dość rzadkiej konsystencji, w którym mięta nie dominuje, tylko stanowi przyjemny dodatek. Yves Rocher ma w ofercie ciekawsze kompozycje zapachowe, ale chętnie po tę miętową malinę sięgałam. Po fakcie doceniam jeszcze bardziej, bo następca pachnie namoczoną tekturą, który to zapach Yope nazywa kadzidłowcem pomieszanym z rozmarynem.
Yope, Mineralne naturalne mydło kuchenne – w przeciwieństwie do nieszczęsnego żelu, mydła kuchenne Yope uwielbiam i chętnie goszczę je w okolicach zlewu. Wersja Mineralna ma bardzo neutralny, wdzięczny aromat, który dobrze zgrywa się z kuchennymi zapachami. Polecam też opcję miodową.
Dove, Go Fresh, wersja Pomegranate & Lemon Verbena – obecnie mój faworyt wśród antyperspirantów. Ostatnio na używaną od lat, ale obecnie mocno skiepszczoną Rexonę narzekała moja mama, więc dałam jej Dove i... wow! Nic nie śmierdzi! Kto by pomyślał, że obie wrócimy do dezodorantów...
Fitomed, Szampon ziołowy do włosów przetłuszczających się – faktycznie nieco ograniczał przetłuszczanie i chwała mu za to, ale włosy nie wyglądały po nim tak, jakbym chciała: były zbyt matowe i szorstkie w dotyku. Będę jednak pamiętać o Fitomedzie przy kolejnym kryzysie seboregulacyjnym.
La Roche-Posay, Lipikar Fluide, Kojąca i ochronna emulsja nawilżająca – to emulsja rodzinna, po którą sięgamy w trudniejszych sytuacjach. Mężowi wielokrotnie pomagała łagodzić skutki ŁZS na twarzy, synowi natłuszczała chropowate kolana, ja smarowałam nią ciało, kiedy za bardzo się przesuszyło przy okazji używania marniejszych kremów czy balsamów. Bardzo żałuję, że Lipikar nie ma żadnego zapachu, bo chętniej bym go używała, ale i tak lubię mieć go pod ręką.
Cosnature, Naturalne odżywcze masło do ciała z masłem shea i tonką – skład ma bardzo dobry, zapach mocno taki se, ale zupełnie nie podobało mi się to, jak się z nim pracowało (tępo sunęło po skórze), jaką miało konsystencję i jak bieliło skórę przy rozsmarowywaniu. Wszystkie te techniczne aspekty sprawiły, że nawet nie skupiłam się na działaniu, ale pamięć podpowiada mi, że było zupełnie przeciętne. Nie zużyłam do końca, bo sięganie po Cosnature przypominało wymierzanie sobie kary.
Fitomed, Szampon ziołowy do włosów przetłuszczających się – faktycznie nieco ograniczał przetłuszczanie i chwała mu za to, ale włosy nie wyglądały po nim tak, jakbym chciała: były zbyt matowe i szorstkie w dotyku. Będę jednak pamiętać o Fitomedzie przy kolejnym kryzysie seboregulacyjnym.
La Roche-Posay, Lipikar Fluide, Kojąca i ochronna emulsja nawilżająca – to emulsja rodzinna, po którą sięgamy w trudniejszych sytuacjach. Mężowi wielokrotnie pomagała łagodzić skutki ŁZS na twarzy, synowi natłuszczała chropowate kolana, ja smarowałam nią ciało, kiedy za bardzo się przesuszyło przy okazji używania marniejszych kremów czy balsamów. Bardzo żałuję, że Lipikar nie ma żadnego zapachu, bo chętniej bym go używała, ale i tak lubię mieć go pod ręką.
Cosnature, Naturalne odżywcze masło do ciała z masłem shea i tonką – skład ma bardzo dobry, zapach mocno taki se, ale zupełnie nie podobało mi się to, jak się z nim pracowało (tępo sunęło po skórze), jaką miało konsystencję i jak bieliło skórę przy rozsmarowywaniu. Wszystkie te techniczne aspekty sprawiły, że nawet nie skupiłam się na działaniu, ale pamięć podpowiada mi, że było zupełnie przeciętne. Nie zużyłam do końca, bo sięganie po Cosnature przypominało wymierzanie sobie kary.
Anwen, Maska Winogrona i Keratyna / Kiełki pszenicy i Kakao (saszetki) – trzecią, do włosów niskoporowatych też testowałam, ale została mi na jeszcze jedno użycie (przy mojej długości włosów są dwurazowe). Niestety, wciąż nie potrafię ocenić, jaka jest porowatość moich włosów, ponieważ każda z masek zrobiła im coś dobrego, ale żadna nie sprawiła, że padłam z wrażenia. Najmniej chyba podobał mi się efekt po tej do włosów wysokoporowatych, więc być może takich nie mam. Zapach kakao też mnie zmęczył, bo utrzymywał się na włosach do wyschnięcia. Dwie pozostałe wersje do ponownego testowania, bo widzę potencjał.
Sylveco, Miętowa pomadka ochronna z peelingiem – wolę klasyczną wersję w żółtym opakowaniu. Ta była bardziej zbita, przez kilka tygodni dokopywałam się do cukrowych drobinek, miętowy aromat też nie wniósł niczego na plus. Gdybym zaczęła od miętowej Sylveco, w życiu nie pomyślałabym, że taki sztyft może być świetną alternatywą dla klasycznych słoiczkowych lub domowych peelingów na bazie cukru.
Poza tym tradycyjnie w (z)użyciu pięknie pachnące żele antybakteryjne Bath & Body Works, bez których nie wyobrażam sobie jedzenia na mieście. Próbka Balsamu kakaowego Jadwigi wypadła przeciętnie, zapach nie zachęca do zgłębiania tematu, za to odlewka kremu pod oczy Mizon, którą dostałam od Basi (:*), spodobała mi się na tyle, że rozważam zakup pełnego wymiaru.
Sylveco, Miętowa pomadka ochronna z peelingiem – wolę klasyczną wersję w żółtym opakowaniu. Ta była bardziej zbita, przez kilka tygodni dokopywałam się do cukrowych drobinek, miętowy aromat też nie wniósł niczego na plus. Gdybym zaczęła od miętowej Sylveco, w życiu nie pomyślałabym, że taki sztyft może być świetną alternatywą dla klasycznych słoiczkowych lub domowych peelingów na bazie cukru.
Poza tym tradycyjnie w (z)użyciu pięknie pachnące żele antybakteryjne Bath & Body Works, bez których nie wyobrażam sobie jedzenia na mieście. Próbka Balsamu kakaowego Jadwigi wypadła przeciętnie, zapach nie zachęca do zgłębiania tematu, za to odlewka kremu pod oczy Mizon, którą dostałam od Basi (:*), spodobała mi się na tyle, że rozważam zakup pełnego wymiaru.
Lipiec to kolejny miesiąc, w którym pozbyłam się sporo kolorówki. Ta widoczna na zdjęciu powyżej była używana dość intensywnie, więc nie mam poczucia marnotrawienia dóbr doczesnych.
Essence, Longlasting Eye Pencil w odcieniu Hot Chocolate to bardzo fajna i trwała kredka w dobrej cenie. Czekoladowy brąz nadawał się zarówno na dolną, jak i górną linię rzęs, sięgałam chętnie, aż w końcu zużyłam całą. Przydatność po otwarciu to aż 36 miesięcy (!) i przez takich właśnie czas z powodzeniem jej używałam. Do końca nie zmieniła właściwości. Brawo, Essence. PS Złota też daje radę.
Pomadka MAC-a to mój ulubiony, chłodny i smutny dzienniak, czyli matowa Mehr. Zdenkowałam, a nowa, świeżutka sztuka już czeka w szufladzie.
Catrice, Luxury Lips Intensive Care Gloss w odcieniu 030 Revolution-berry Lips – barwiony olejek do ust, który miał być tańszym zamiennikiem słynnego Clarinsa. Na ustach faktycznie wyglądały podobnie, miały nawet zbliżony zapach waty cukrowej, ale jednak Clarins wypada w tym starciu lepiej, bo lepiej pielęgnuje.
Z produktów do ust mamy tu jeszcze: mleczno-pomarańczowy błyszczyk Smashbox w odcieniu Coraline, po który sięgałam przy cieplejszych, słonecznych makijażach, i pomadkę Toma Forda z kolekcji Lips & Boys w odcieniu wściekłego koralu o nazwie Matthew. Właściwie dosyć rzadko jej używałam, bo taki odważny kolor nie bywał mi potrzebny. Trwałość bardzo dobra jak na standardową, kremową formułę, ale dwa inne odcienie, które miałam, szybko zjełczały, więc ogólnie nie polecam tych miniaturowych drożyzn.
Tarte, Tarteist to miniatura tuszu, którą przywiozłam rok temu z Nowego Jorku. Przez pierwsze miesiące maskara nie robiła na mnie wrażenia, bo była mokra i miała silikonową, sztywną szczotkę podobną do tej z They're Real Benefitu, a tak się składa, że za takimi moje rzęsy nie przepadają. Z czasem było coraz lepiej, aż w końcu sięgałam po Tarteist codziennie, do ostatniego czarnego muśnięcia. Całkowicie zignorowałam fakt, że producent wyznaczył na zużycie tego tuszu 6 miesięcy. Bliżej dziewięciu dopiero zadziała się magia pogrubiania, wyczesywania i wszelkiego rodzaju wow-ów :).
Cieszę się, że w moje ręce wpadła dwumililitrowa miniatura podkładu NARS Velvet Matte Skin Tint w odcieniu Alaska Light 2, bo dzięki temu wiem, że nie warto. Podkład źle leżał na mojej skórze, a ten odcień dodatkowo okazał się zbyt ciemny i przeraźliwie żółty. Mały, plastikowy słoiczek to próbka truskawkowego kremu do rąk The Body Shop. Przyjemny, choć trochę trzeba było poczekać na pełne wchłonięcie, bo przy niepełnym nieco się lepił.
Essence, Longlasting Eye Pencil w odcieniu Hot Chocolate to bardzo fajna i trwała kredka w dobrej cenie. Czekoladowy brąz nadawał się zarówno na dolną, jak i górną linię rzęs, sięgałam chętnie, aż w końcu zużyłam całą. Przydatność po otwarciu to aż 36 miesięcy (!) i przez takich właśnie czas z powodzeniem jej używałam. Do końca nie zmieniła właściwości. Brawo, Essence. PS Złota też daje radę.
Pomadka MAC-a to mój ulubiony, chłodny i smutny dzienniak, czyli matowa Mehr. Zdenkowałam, a nowa, świeżutka sztuka już czeka w szufladzie.
Catrice, Luxury Lips Intensive Care Gloss w odcieniu 030 Revolution-berry Lips – barwiony olejek do ust, który miał być tańszym zamiennikiem słynnego Clarinsa. Na ustach faktycznie wyglądały podobnie, miały nawet zbliżony zapach waty cukrowej, ale jednak Clarins wypada w tym starciu lepiej, bo lepiej pielęgnuje.
Z produktów do ust mamy tu jeszcze: mleczno-pomarańczowy błyszczyk Smashbox w odcieniu Coraline, po który sięgałam przy cieplejszych, słonecznych makijażach, i pomadkę Toma Forda z kolekcji Lips & Boys w odcieniu wściekłego koralu o nazwie Matthew. Właściwie dosyć rzadko jej używałam, bo taki odważny kolor nie bywał mi potrzebny. Trwałość bardzo dobra jak na standardową, kremową formułę, ale dwa inne odcienie, które miałam, szybko zjełczały, więc ogólnie nie polecam tych miniaturowych drożyzn.
Tarte, Tarteist to miniatura tuszu, którą przywiozłam rok temu z Nowego Jorku. Przez pierwsze miesiące maskara nie robiła na mnie wrażenia, bo była mokra i miała silikonową, sztywną szczotkę podobną do tej z They're Real Benefitu, a tak się składa, że za takimi moje rzęsy nie przepadają. Z czasem było coraz lepiej, aż w końcu sięgałam po Tarteist codziennie, do ostatniego czarnego muśnięcia. Całkowicie zignorowałam fakt, że producent wyznaczył na zużycie tego tuszu 6 miesięcy. Bliżej dziewięciu dopiero zadziała się magia pogrubiania, wyczesywania i wszelkiego rodzaju wow-ów :).
Cieszę się, że w moje ręce wpadła dwumililitrowa miniatura podkładu NARS Velvet Matte Skin Tint w odcieniu Alaska Light 2, bo dzięki temu wiem, że nie warto. Podkład źle leżał na mojej skórze, a ten odcień dodatkowo okazał się zbyt ciemny i przeraźliwie żółty. Mały, plastikowy słoiczek to próbka truskawkowego kremu do rąk The Body Shop. Przyjemny, choć trochę trzeba było poczekać na pełne wchłonięcie, bo przy niepełnym nieco się lepił.
Na koniec kilka wyrzutków, które mieszkały ze mną zdecydowanie zbyt długo. Popularne niegdyś pomadki Golden Rose z serii Velvet Matte wspominam raczej miło, podobnie jak dziwne błyszczyko-pomadki tej samej marki z serii Luxury Rich Color Lipgloss. Te ostatnie działały na tej samej zasadzie, co widoczny na zdjęciu po prawej produkt L'Oreala. Najpierw mamy błyszczyk, a po starciu wierzchniej warstwy zostaje to, co w międzyczasie wgryzło się w usta. Całkiem ciekawe rozwiązanie. Ultra Plush Lip Gloss Benefitu miał być godnym następcą mojego ukochanego, wycofanego dawno temu błyszczyka Sugarbomb, ale niestety, to zupełnie inny produkt, po który w ogóle nie sięgałam.
Tyle w dzisiejszym odcinku. Znacie któryś z tych produktów?
Tyle w dzisiejszym odcinku. Znacie któryś z tych produktów?
Zainteresował mnie ten balsam Lipikar LRP
OdpowiedzUsuńTo taki porządny, natłuszczająco-nawilżający kosmetyk bez fajerwerków w postaci zapachu, wydumanego składu czy niezwykłej etykiety :)
Usuńdobrze wiedzieć, że miętowa sylveco gorsza...
OdpowiedzUsuńIstnieje szansa, że trafił mi się egzemplarz z jakiejś gorszej partii, ale kompletnie nie chce mi się powtarzać tego eksperymentu :)
UsuńJa mogę potwierdzić Twoje słowa, miętowa gorsza :P
UsuńO, dzięki Joasiu, dobrze wiedzieć.
UsuńBardzo lubię żele YR, tezapachy na lato są cudne - obecnie używam mango&kolendra.
OdpowiedzUsuńMango & kolendra to moja ukochana wersja!
UsuńMiałam błyszczyk ten z GR i z daleka go było widać :D
OdpowiedzUsuńNaprawdę fajne kosmetyki :)
UsuńTeż używam olejku Isana do mycia gąbek i pędzli też ;)
OdpowiedzUsuńJa słyszałam, że pędzle może niszczyć, więc przestałam myć olejkiem, ale do gąbek ideał.
Usuńooo moje ulubione marki, uwielbiam dove, yope, fitomed...
OdpowiedzUsuńJa wobec Yope jestem ostrożna, nie wszystko u mnie działa, ale mydła kuchenne są świetne!
UsuńChyba nigdy nie zużyłam do końca kolorowej pomadki :D Malinowy żel pod prysznic to coś dla mnie ;)
OdpowiedzUsuńJa zaczęłam dopiero od niedawna ;). Ale nie zdarzyło mi się jeszcze żadnej wyskrobywać, co regularnie czyni moja mama :D
UsuńYR żel miałam i całkiem miło wspominam za zapach.
OdpowiedzUsuńPrzyjemny i niezobowiązujący, prawda?
UsuńMiałam kilka pomadek MAC i różne wersje zapachowe żelu YR. Nie wróciłam do nich od dłuższego czasu i właściwie nie tęsknię ;) Ale oba kosmetyki było OK, po prostu nie urzekły mnie aż tak bardzo :)
OdpowiedzUsuńMoja miłość do maczków na pewno napędza się sentymentem, ale mimo wszystko dla mnie to świetne pomadki (choć nie każde wykończenie jest super). Żele YR lubię za zapachy.
UsuńMiałam chyba tylko dezodorant dove, ogólnie bardzo lubię te dezodoranty to mój nr 1. Zapachy mają świetne, dużo lepsze jak dla mnie od Rexony - te powodują nawet u mnie napady kaszlu, są strasznie duszące. Chociaż znalazłam ostatnio też kilka dość neutralnych. Muszę jednak przyznać, że ta wersja dove jest chyba najmniej ulubioną u mnie ;)
OdpowiedzUsuńObecnie Dove to też mój nr 1. Niespodziewanie, bo jakoś nigdy nie kupowałam ich produktów :). Rexona, przynajmniej ta współczesna, zupełnie się u mnie nie sprawdza pod względem ochrony – nawet nie zwróciłam uwagi na zapachy, bo zbyt szybko i tak czuję swój smrodek ;P
UsuńMusze udac sie do YR tez malinowo mietowy zel bardzo mnie kusi, zwlaszcza w upaly hahaha ;)
OdpowiedzUsuńJuż niedużo nam tych upałów zostało, chlipppppp
UsuńZnam kilka: żel YR, olejek Isany, pomadka Maca, a masło Cosnature mam w zapasach. ;)
OdpowiedzUsuńgdzie mozna znalezc te probki anwen? chetnie sobie kupie
OdpowiedzUsuńKupiłam na ekobieca.pl
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńMaskę anwen mam włąsnie "Winogrona i Keratyna do włosów średnioporowatych, bardzo jestem ciekawa Yope, mineralne naturalne mydło kuchenne, nigdy nie miałam nic Yope
OdpowiedzUsuńJa teraz zamówiłam nowość od Anwen – odżywkę do włosów o każdej porowatości :D. Mam nadzieję, że się sprawdzi :)
UsuńJuż kilka razy czytałam, że miętowa jest gorsza, a ja dodatkowo nie przepadam za zapachem mięty w kosmetykach, więc tym bardziej nie chcę. Do antyperspirantów Dove nie mam zaufania, ale może powinnam się przełamać! I tak bardzo się cieszę, że z kremu jesteś zadowolona! Ja byłam średnio :)
OdpowiedzUsuńGorsza, gorsza, zupełnie inna formuła.
UsuńDove polecam, naprawdę jestem spokojna o swoje pachy, od kiedy ich używam.
Krem bardzo spoko, dziękuję! <3
tak, ja też myję gąbki Isaną i mam focha na Rexonę (i Fa, i Niveę) za zepsucie swoich antyperspirantow :/
OdpowiedzUsuńteż miałam tę kredę Essence i zużyłam do końca. naprawdę fajny produkt ;)
miałam ochotę na tę pomadkę Sylveco, ale po Twojej opinii nie będę na nią specjalnie polować...
co do lata - oby trwało jak najdłużej!
Mówię Ci, psikacze Dove są dobre. Szkoda, że nie kulki, ale działają, jak należy.
UsuńMiętową Sylveco olej. Jest wyraźnie słabsza od poprzedniczki.
no ale psikacze powiększają dziurę ozonową.... na razie przerzucam się na sztyfty (są lepsze od kulek) ;)
UsuńMehr uwielbiam, a jego zamiennikiem jest u mnie właśnie Velvet Matte z Golden Rose w kolorze 2 :)
OdpowiedzUsuńMehr to jest klasa! Dwójkę GR chyba miałam, ale Mehr mi się o wiele lepiej nosi.
UsuńJa właśnie ostatnio używam golden rose Velvet maty - są w dobrym stanie ale chyba muszę im się przyjrzeć. Dzięki nim ostatnio zaczęłam regularnie malować usta!
OdpowiedzUsuńMoje już trochę wyschły po kilku latach, ale wyrzucam głównie dlatego, że pamiętam, jak mój 2,5-letni syn mnie nimi wymalował po twarzy, a dziś ma chłopak 6 lat na karku i jakoś tak... no. Musiałam wywalić :D
UsuńJak zawsze jestem pod wrażeniem Twoich zużyć :-)
OdpowiedzUsuńHaha, no coś Ty, przecież ja już od dawna nie szaleję w tym temacie :D
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńBłyszczyk ze Smashboxa oraz błyszczyki-lakiery Golden Rose miałam i uważam, że są rewelacyjne.
UsuńA pomadki Mac uwielbiam i aktualnie jestem na etapie gromadzenia ich;D.
Nie gromadź, zużywaj na bieżąco! Zapłaczą Ci się w szufladzie podobnie jak moje!!!
UsuńMehr jest moim absolutnym ulubieńcem♥♥ Isana u mnie jest stałym bywalcem, a z YR polecam połączenie zapachowe mango i kolendra. Nie wiem czy mają akurat żele pod prysznic, ja mam mleczko do ciała, które wręcz uwielbiam!
OdpowiedzUsuńOoo, to prawda, Mehr to jedna z najpiękniejszych pomadek w kosmosie!
UsuńMango i kolendrę uwielbiam ogromnie :))) Mają żele pod prysznic, nawet takie mocno stężone, doskonałe na wyjazdy. Polecam!
Czy w Mehr także wyglądałam jak topielica? :(
UsuńJestem mega ciekawa, co powiesz o żelu pod prysznic Yope, jak go w końcu napoczniesz. Ja jestem zachwycona właściwościami, ale te zapachy... dobrze, że ten dziurawiec się spisał. Może zaryzykuję mydło też.
OdpowiedzUsuńUżywałam innego balsamu z LRP i nie pomnę nazwy, ale byłam zachwycona... moja mama też i mi go ukradła, więc nie mam na półce ;) LRP to chyba nadal mój faworyt pośród aptecznych kosmetyków (choć goni go Uriage). Spisuje Ci się ten filtr do buzi, który Ci poleciłam? Dla mnie nadal bomba.