No i mamy majówkę! Wyczekiwaną przez tyle miesięcy, że nawet nie wiem, od czego zacząć cieszenie się. Z tej radości, że oficjalnie mamy wiosnę, taką prawdziwą, ciepłą, nieodwołalną, postanowiłam sfotografować w moim ponurym kącie puste opakowania po kosmetykach, które wciąż z jakiegoś powodu kolekcjonuję.
To chyba rekordowo skromne denko jak na moje możliwości. Tym lepiej, będzie mniej pracy przy komponowaniu minirecenzji! Po moich wielkich makijażowych porządkach jest mi tak lekko, przyjemnie i sensownie w temacie używania i zużywania, że nawet nie zauważyłam, jak mi się te wszystkie odsiane kosmetyki zaczęły kończyć. A kończą się jeden po drugim, powoli, zwyczajnym, ludzkim rytmem. Brawo, Agato, po wielu latach życia w mroku wróciłaś do normalności!
PS Wybaczcie jakość zdjęć. Jakoś nie mogłam się ogarnąć.
PS Wybaczcie jakość zdjęć. Jakoś nie mogłam się ogarnąć.
Balea, Cocos Ananas, żel pod prysznic – miłe spotkanie, zużyłam z przyjemnością. Już mi się kończą zapasy Balei (podobnie jak zapasy wszystkiego, yay!) i zastanawiam się, co dalej z szorowaniem odwłoka – jestem zupełnie nieprzyzwyczajona do dokonywania wyborów w temacie kosmetyków myjących i nawet nie wiem, co teraz nie wysusza, obłędnie pachnie i dobrze się pieni. Isany są jednak zwykle wyraźnie słabsze zapachowo od żelów z DM-u, naturalne myjaki nie oszałamiają ani pianą, ani aromatami. Hmmm... jeśli nie wymyślę nic innego w tym budżecie, pewnie zaatakuję osiedlową chemię z Niemiec ;).
Biolove, Plum Shower Gel – bardzo lubię etykiety dostępnego wyłącznie w drogeriach Kontigo Biolove i lubię też fakt, że są to kosmetyki bliskie naturze. Seria śliwkowa zainteresowała mnie od razu po premierze, trochę przeleżała w szufladzie i w końcu nadszedł jej czas. W praktyce okazało się, że nadszedł czas na rozczarowanie, bo ani zapach mi nie podszedł, ani zbyt skąpa piana, ani za rzadka formuła. Aromat mogę akurat opisać bardzo dokładnie: ani śladu śliwki. Ni świeżego owocu, ni kwiatu, ni kompotu z dodatkiem korzennych przypraw. Zapach tej wersji Biolove to galaretki z PRL-u, które przetrwały do naszych czasów: te w okrągłym opakowaniu, posypane cukrem. Nie spodobało mi się mycie peerelowską galaretką, nie zachwyciły mnie też pozostałe właściwości. Absolutnie nie jest to bubel, ale nie zamierzam wracać.
Perfecta Mama, Probiotyczny żel do higieny intymnej – mój ukochany żel do higieny intymnej, który nigdy mnie nie zawodził, zmienił się nie do poznania. Nowa etykieta, inny skład, dodane substancje zapachowe... bałam się, że to się nie uda. W praktyce zużyłam całkiem inny produkt, który niby nic złego mi nie zrobił, ale już czułam różnicę w podwoziu i znowu miałam wrażenie, że balansuję na granicy bycia czystą i zbyt mocno wypolerowaną – tak że bałam się o potencjalne infekcje. Teraz testuję jeszcze inny wariant Perfecty. Zobaczymy.
Mixa, Płyn micelarny Optymalna Tolerancja – przez wiele miesięcy to był mój ulubiony micel, który polecałam każdemu jako alternatywę dla legendarnej różowej Biodermy, ale przy tej ostatniej butelce już miałam wątpliwości. Tym razem wydawało mi się, że nie sunie tak gładko po skórze, tylko jest jak woda – wacik stawia opór, mocno pociera, może podrażniać, w dodatku produkt czasami miał problem z domyciem tego i owego. Nie wiem, czy ktoś nagrzebał w formule, czy to ja już jestem bardziej wybredna, ale kupiłam różową Biodermę po długiej przerwie i okazało się, że jednak między nimi jest duża różnica w jakości. Zdrada Biodermy wynikła z niekonkurencyjnej ceny i przede wszystkim gorzkiego smaku, który uprzykrzał mi demakijaż matowych, trwałych pomadek. Na razie jednak dużo lepszym rozwiązaniem wydaje mi się nieidealna Bioderma, która działa dużo lepiej i delikatniej zarówno od Mixy, jak i różowego Garniera. Demakijażowego ideału będę szukać dalej – na liście „przetestuj” mam jeszcze kilka polecanych przez Was produktów.
Biolove, Plum Shower Gel – bardzo lubię etykiety dostępnego wyłącznie w drogeriach Kontigo Biolove i lubię też fakt, że są to kosmetyki bliskie naturze. Seria śliwkowa zainteresowała mnie od razu po premierze, trochę przeleżała w szufladzie i w końcu nadszedł jej czas. W praktyce okazało się, że nadszedł czas na rozczarowanie, bo ani zapach mi nie podszedł, ani zbyt skąpa piana, ani za rzadka formuła. Aromat mogę akurat opisać bardzo dokładnie: ani śladu śliwki. Ni świeżego owocu, ni kwiatu, ni kompotu z dodatkiem korzennych przypraw. Zapach tej wersji Biolove to galaretki z PRL-u, które przetrwały do naszych czasów: te w okrągłym opakowaniu, posypane cukrem. Nie spodobało mi się mycie peerelowską galaretką, nie zachwyciły mnie też pozostałe właściwości. Absolutnie nie jest to bubel, ale nie zamierzam wracać.
Perfecta Mama, Probiotyczny żel do higieny intymnej – mój ukochany żel do higieny intymnej, który nigdy mnie nie zawodził, zmienił się nie do poznania. Nowa etykieta, inny skład, dodane substancje zapachowe... bałam się, że to się nie uda. W praktyce zużyłam całkiem inny produkt, który niby nic złego mi nie zrobił, ale już czułam różnicę w podwoziu i znowu miałam wrażenie, że balansuję na granicy bycia czystą i zbyt mocno wypolerowaną – tak że bałam się o potencjalne infekcje. Teraz testuję jeszcze inny wariant Perfecty. Zobaczymy.
Mixa, Płyn micelarny Optymalna Tolerancja – przez wiele miesięcy to był mój ulubiony micel, który polecałam każdemu jako alternatywę dla legendarnej różowej Biodermy, ale przy tej ostatniej butelce już miałam wątpliwości. Tym razem wydawało mi się, że nie sunie tak gładko po skórze, tylko jest jak woda – wacik stawia opór, mocno pociera, może podrażniać, w dodatku produkt czasami miał problem z domyciem tego i owego. Nie wiem, czy ktoś nagrzebał w formule, czy to ja już jestem bardziej wybredna, ale kupiłam różową Biodermę po długiej przerwie i okazało się, że jednak między nimi jest duża różnica w jakości. Zdrada Biodermy wynikła z niekonkurencyjnej ceny i przede wszystkim gorzkiego smaku, który uprzykrzał mi demakijaż matowych, trwałych pomadek. Na razie jednak dużo lepszym rozwiązaniem wydaje mi się nieidealna Bioderma, która działa dużo lepiej i delikatniej zarówno od Mixy, jak i różowego Garniera. Demakijażowego ideału będę szukać dalej – na liście „przetestuj” mam jeszcze kilka polecanych przez Was produktów.
Clochee, Rich Body Butter, Bogate masło do ciała – to moja pierwsza przygoda z pełnowymiarowym kosmetykiem Clochee i muszę przyznać, że całkiem udana. Bogate masło do ciała miało idealnie maślaną konsystencję, z przyjemnością zanurzałam palce w słoiku. Pielęgnowało dobrze – sucha skóra po wieczornej aplikacji rano wciąż była nawilżona. Jedyne, co się nie zgadzało, to zapach. Miało być mango, a jakoś bardziej kojarzył mi się z chemicznym arbuzem czy winogronem. Niemniej: brawo dla Clochee za udany naturalny produkt do ciała.
Biały Jeleń, Koncentrat pod oczy Organic-Natura – nie zauważyłam spektakularnych efektów, ale miał swoje zalety. Szybko się wchłaniał jak na swoją maślaną konsystencję, nadawał się pod makijaż, ale solo był za słaby, więc wolałam go w duecie z kremem. Ładnie, ale dość intensywnie pachnie, co nie każdemu będzie odpowiadało, no i w drugiej połowie butelki zacinała się pompka, nie chciała nabierać produktu, dlatego zużyłam resztkę, odkręcając szklaną butelkę i dłubiąc rurką od pompki wewnątrz opakowania. Nie lubię takich nieluksusowych rozwiązań i nie bardzo mam powód, żeby wracać do tego koncentratu, ale może on być dobrym pomysłem w dobrej cenie dla niewymagającej skóry pod oczami w roli bazy pod korektor.
Bath & Body Works, Cucumber Melon, antybakteryjny żel do rąk – bardzo lubię tę wersję, ale zauważyłam, że coraz rzadziej sięgam po żele antybakteryjne. W większości przypadków jestem w stanie zorganizować sobie mydło i bieżącą wodę, a jednak alkoholowe żele wysuszają mocno skórę, która po raz pierwszy w historii była tak wysuszona tej zimy, że porobiły mi się rany ma dłoniach. Dlatego jestem bardzo na tak, ale tylko w razie najwyższej konieczności.
Douglas, Gentle Body Milk, Toffee Apple (mini) – jednorazowa próbka, która pozostawiła na skórze miły, słodki zapach i... tyle. W dodatku okazało się, że mleczko do ciała okrutnie bieli i trudno je dobrze rozsmarować.
Biały Jeleń, Koncentrat pod oczy Organic-Natura – nie zauważyłam spektakularnych efektów, ale miał swoje zalety. Szybko się wchłaniał jak na swoją maślaną konsystencję, nadawał się pod makijaż, ale solo był za słaby, więc wolałam go w duecie z kremem. Ładnie, ale dość intensywnie pachnie, co nie każdemu będzie odpowiadało, no i w drugiej połowie butelki zacinała się pompka, nie chciała nabierać produktu, dlatego zużyłam resztkę, odkręcając szklaną butelkę i dłubiąc rurką od pompki wewnątrz opakowania. Nie lubię takich nieluksusowych rozwiązań i nie bardzo mam powód, żeby wracać do tego koncentratu, ale może on być dobrym pomysłem w dobrej cenie dla niewymagającej skóry pod oczami w roli bazy pod korektor.
Bath & Body Works, Cucumber Melon, antybakteryjny żel do rąk – bardzo lubię tę wersję, ale zauważyłam, że coraz rzadziej sięgam po żele antybakteryjne. W większości przypadków jestem w stanie zorganizować sobie mydło i bieżącą wodę, a jednak alkoholowe żele wysuszają mocno skórę, która po raz pierwszy w historii była tak wysuszona tej zimy, że porobiły mi się rany ma dłoniach. Dlatego jestem bardzo na tak, ale tylko w razie najwyższej konieczności.
Douglas, Gentle Body Milk, Toffee Apple (mini) – jednorazowa próbka, która pozostawiła na skórze miły, słodki zapach i... tyle. W dodatku okazało się, że mleczko do ciała okrutnie bieli i trudno je dobrze rozsmarować.
Nagle skończyły się cztery produkty makijażowe, co naprawdę mocno mnie zdziwiło. Wśród nich Bell Hypoallergenic, Nude Liquid Powder Intense Cover 10h w odcieniu 02 – bardzo dobry, mocno kryjący pudrowy podkład, którego używałam w zeszłym roku latem i jesienią, kiedy chciałam przykryć wszystkie zaczerwienienia i niefajności skóry. Wystarczała minimalna ilość do uzyskania odpowiedniego poziomu krycia, dzięki czemu nie martwiłam się o efekt maski. Puder zawarty w płynnej formule dawał matowe wykończenie i trzymał w skórach strefę T na tyle, na ile było to możliwe w cieplejszych miesiącach. Jasny, neutralny beż też mi nawet pasował. Niepokoi mnie fakt, że nie widzę tego kosmetyku na stronie producenta...
Na pewno będę też tęsknić za korektorem Misslyn, który dawał niezbyt mocne krycie, nie utleniał się i wyglądał bardzo dobrze i lekko pod oczami. Niestety, szafy tej firmy nie ma już w Hebe, więc czas zapomnieć o tym świetnym produkcie.
Tusz Maybelline Total Temptation raz mi się podobał na rzęsach bardziej, a raz mniej i nawet trudno powiedzieć, od czego to zależało – może od intensywności makijażu oka? Wrzuciłabym go raczej do worka z polecanymi tuszami, bo ładnie pogrubiał, nie osypywał się, miał sensowną szczotkę. Mimo wszystko mój ulubieniec z Tarte wciąż na pierwszym miejscu.
Miniatura pomadki Marca Jacobsa z serii Le Marc Lip Cream była intensywnie wykorzystywana, kiedy jeszcze nie odtrąbiliśmy nadejścia wiosny. Świetnie napigmentowany, chłodny, kremowy Slow Burn w typie mauve bardzo mi odpowiadał przy najjaśniejszym wariancie mojej karnacji i chętnie kupiłabym pełnowymiarowe opakowanie tej pomadki, gdybym nie miała jeszcze tylu innych w szufladzie. Spokojnie mogę porównać tę formułę do moich ukochanych MAC-ów o wykończeniu satin. Może i szybko się zjada w porównaniu z zastygającymi płynnymi szminkami, ale za to jaki komfort noszenia!
I tyle, o. Kosmetyczna równowaga :)
Na pewno będę też tęsknić za korektorem Misslyn, który dawał niezbyt mocne krycie, nie utleniał się i wyglądał bardzo dobrze i lekko pod oczami. Niestety, szafy tej firmy nie ma już w Hebe, więc czas zapomnieć o tym świetnym produkcie.
Tusz Maybelline Total Temptation raz mi się podobał na rzęsach bardziej, a raz mniej i nawet trudno powiedzieć, od czego to zależało – może od intensywności makijażu oka? Wrzuciłabym go raczej do worka z polecanymi tuszami, bo ładnie pogrubiał, nie osypywał się, miał sensowną szczotkę. Mimo wszystko mój ulubieniec z Tarte wciąż na pierwszym miejscu.
Miniatura pomadki Marca Jacobsa z serii Le Marc Lip Cream była intensywnie wykorzystywana, kiedy jeszcze nie odtrąbiliśmy nadejścia wiosny. Świetnie napigmentowany, chłodny, kremowy Slow Burn w typie mauve bardzo mi odpowiadał przy najjaśniejszym wariancie mojej karnacji i chętnie kupiłabym pełnowymiarowe opakowanie tej pomadki, gdybym nie miała jeszcze tylu innych w szufladzie. Spokojnie mogę porównać tę formułę do moich ukochanych MAC-ów o wykończeniu satin. Może i szybko się zjada w porównaniu z zastygającymi płynnymi szminkami, ale za to jaki komfort noszenia!
I tyle, o. Kosmetyczna równowaga :)
Piękne zużycie! Masełko Clochee mnie zaciekawiło, a żel antybakteryjne używam sporadycznie, dlatego mam go już chyba ze dwa lata :D
OdpowiedzUsuńja już rzadko sięgam po te żele, zdrowiej dla skóry!
UsuńKusi mnie to masło od Clochee :)
OdpowiedzUsuńgrrr, szkoda, że Perfecta namieszała z tym żelem :( ech ci producenci... :/
OdpowiedzUsuńAle jest jakaś lepsza wersja od tej, którą zużyłam – ma coś o upławach w nazwie, bardzo przyjemnie się na to patrzy każdego dnia :D
UsuńSzkoda, że zapach żelu Biolove nie jest śliwkowy, przyjemny. Miałam na niego chrapkę, ale chyba jednak odpuszczę. :)
OdpowiedzUsuńJest niezły, ale nie ma nic wspólnego ze śliwką :).
Usuńświetne zużycia, płyn Mixa często u mnie gości, z Balei nic jeszcze nie miałam, muszę to nadrobić, reszta kosmetyków też mnie zaciekawiła :)
OdpowiedzUsuńOj, ja na razie do Mixy już nie wrócę. Kupiłam różową Biodermę i jest przepaść w jakości...
UsuńDosłownie kilka dni temu macałam ten Liquid Powder, więc raczej nie zniknął, choć z dostępnością bywa słabo... Rozważałam zakup, ale 1 jest różowa, a 2 zrobiła mi na dłoni soczystą pomarańczkę.
OdpowiedzUsuńTo czemu nie ma go na stronie producenta? :(
UsuńZnam żel Balea, ale ta wersja mi nie podeszła kompletnie :( Co do żelów Biolove - miałam kilka wariantów i żaden mnie nie powalał. Większość miała słabo odwzorowany zapach i nie podobała mi się sama formuła i skąpa ilość piany. Płyn Mixa też znam był całkiem okej, ale sama jestem wierna bielendzie, póki co nic nie przebiło mojego niebieskiego ulubieńca :)
OdpowiedzUsuńNo nie była to najlepsza wersja świata jeśli chodzi o Baleę, ale ja nie narzekałam, było miło :)
UsuńA żele Biolove chyba już odpuszczę. Mam jeszcze u siebie szampon od nich i czuję, że to też był zakupowy błąd...
Żele Biolove, miałam i niestety nie polubiłam ich. Są oleiste, nie pienią się, a niektóre po zetknięciu ze skórą po prostu śmierdziały.
OdpowiedzUsuńTeż już się nie spodziewam po nich niczego dobrego. Szkoda :(
UsuńJestem z Ciebie dumna sporo tego zwłaszcza kolorówka! muszę się zabrać za swoje minisy z sephory ;) Mam jeden żel antybak. BBW i jest obłędny jeśli chodzi o zapach
OdpowiedzUsuńNo to jedziesz z minisami, ja już prawie wszystkie ogarnęłam i nie brałam nowych, aż mi brakuje na siłownię miniatur ;)
UsuńMycie podwozia mnie rozbawiło :D Podkład Bell widziałam w zeszłym tygodniu w Hebe, także jest dostępny póki co :P
OdpowiedzUsuńDostępny może nadal jest, ale jak go nie ma na stronie producenta, to perspektywa na przyszłość i tak słaba ;)
UsuńOstatnio nie mam coś szczęścia do tuszy do rzęs. Kupiłam Loreal i średnio jestem zadowolona :(
OdpowiedzUsuńMiałam nadzieję że koncentrat pod oczy jest nieco lepszy. W takim razie będę szukać czegoś mocniejszego. :)
OdpowiedzUsuńŻele antybakteryjne mam tylko w podróżnej torbie/kosmetyczce :)
OdpowiedzUsuńLubię żele z Balea (kiedyś zrobiłam spory zapas na wakacjach xd). Ostatnio jednak przerzuciłam się na mydełka ale nie te drogeryjne a raczej takie z lepszym składem i jak myślałam, że to nie dla mnie to powoli się przekonuję do takiej formy i nawet mi się to podoba :) jedno mydełko mam już ze dwa miesiące i w ogóle nie widać zużycia (to zupełnie na odwrót jak typowe mydła np. z dove czy czegoś innego, które szybko się rozpuszczają i znikają). Oczywiście całkowicie nie zrezygnowałam z żelu ale jakoś mniej tych buteleczek zużywam i stosuję rzadziej.
OdpowiedzUsuńCo jest z tymi dłońmi i zimą? Moje jak nigdy tak były (i trochę nadal są) wysuszone, że już nie wiem co robić. I też kiedyś używałam tych żeli antybakteryjnych ale teraz używam tylko kiedy muszę na jakichś wyjazdach, wakacjach czy wędrówkach.
Balea i biolove mam w planie wypróbować więc dobrze przeczytać takie recenzje. :)
OdpowiedzUsuńŻele z Balea to już chyba naprawdę prawdziwy kosmetyk wszechczasów. I do tego te zapachy :-)
OdpowiedzUsuńŻele z Balea uwielbiam:)A reszty nie miałam:)
OdpowiedzUsuń